sobota, 27 września 2014

New York! New York!

W poprzednim poście zabrałam Was do Nowego Jorku, ale ze względu na rocznicę tragicznego wydarzenia, skupiłam się tyko na miejscu po WTC. Dziś więc kilka zdjęć miasta, okraszonych komentarzami oraz informacjami o pobycie w nim polskich literatów.

Statua Wolności rozczarowała mnie swoim rozmiarem. Myślałam, że jest większa:)


Pierwszym chyba z naszych wielkich, który znalazł się w Ameryce był Cyprian Norwid. 12 lutego 1853 przypłynął tu statkiem "Margaret Evans". Znalazł posadę w pracowni graficznej, ale nie czuł się dobrze z dala od ojczyzny. Jesienią tego samego roku dowiedział się o wybuchu wojny krymskiej i zapragnął wrócić do Europy. Umożliwił mu to książę Marceli Lubomirski. Wiosną 1853 r. obaj już byli na starym kontynencie.


Początki tego uniwersytetu sięgają lat 30. XIX wieku, a więc czasów Norwida

Tematyka amerykańska jest obecna w twórczości Norwida. Najbardziej znany jest, napisany już w Europie na znak protestu, wiersz "Do obywatela Johna Brown". Poeta zabrał głos w prawie skazania na śmierć abolicjonisty. Krytykował rozbieżność między ideałami wolnościowymi Stanów Zjednoczonych a istnieniem w tym kraju niewolnictwa.




New York jednak nie tylko nie zachwycił mnie, ale rozczarował potężnie. Każde z europejskich miast ma jakąś swoją osobliwość, którą istotnie widzieć warto: Paryż ma ich tysiące, Londyn również, Wiedeń ma Stefana, Berlin swego Kaulbacha, Bruksela - Wiertza i Św. Gudulę, Wenecja - swoje kanały, Rzym - papieża i Rzym starożytny, Kolonia - tum najpierwszy na świecie, Kraków - Wawel i Matejkę, Warszawa dobre chęci, którymi jest brukowaną, wielkich ludzi do małych interesów, najdłuższe na świecie języki, Saski Ogród i dobro społeczne w kształcie dziurawego orzecha, na którym świszcze, kto chce i jak mu się podoba. Wszędzie jest jakaś tradycja, wszędzie z murów patrzy na ciebie, jeśli nie czterdzieści wieków, jak było raz powiedziane na pewnym obiedzie dla jednego z jubilatów warszawskich, to przynajmniej kilkanaście; wszędzie widzisz historię zakrzepłą w mur i kamień, wszędzie pewną odrębność narodową, wszędzie jakiś wielki ideał, którego początek w mrokach przeszłości. W New Yorku nie ma tego wszystkiego. Główne ciekawości miasta to hotele i banki, czyli inaczej mówiąc: nie ma tu żadnych pamiątek historycznych, żadnych ciekawości. Historii Stanów Zjednoczonych szukaj w Waszyngtonie; w New Yorku masz tylko kupców. Handel, handel i handel, business i business, oto, co widzisz od rana do wieczora, o czym ustawicznie słyszysz i czytasz. Na rzut oka nie jest to miasto zamieszkane przez taki a taki naród, ale wielki zbiór kupców, przemysłowców, bankierów, urzędników, kosmopolityczny zarwaniec, który imponuje ci ogromem, ruchliwością, przemysłową cywilizacją, ale nuży cię jednostronnością społecznego życia nie wytwarzającego nic więcej prócz pieniędzy. 

To nie moja opinia, choć poniekąd ją podzielam. Tak o Nowym Jorku pisał w 1876 roku Henryk Sienkiewicz. W tym właśnie roku przybył do Ameryki i z początku nie zachwycił się nią. Dopiero później (a spędził tam dwa lata jako korespondent "Gazety Polskiej") docenił oryginalność tego państwa i narodu. Swoje spostrzeżenia spisał w "Listach z podróży do Ameryki", skąd pochodzi powyższy cytat.

Widok na Manhattan z Empire State Building, do niedawna najwyższego budynku na świecie
 (obecnie wyższy jest w Dubaju). 
Za czasów Sienkiewicza oczywiście takich widoków nie było:)

W środku budynek zwany Żelazkiem ze względu na jego kształt. Wybudowany w 1902 r. (jeszcze za życia Sienkiewicza), był wtedy najwyższy.
Z jednego z takich wieżowców, z 12. pietra hotelu Hudson, 8 czerwca 1956 roku wyskoczył Jan Lechoń. Od lat zmagał się z depresją i podejmował kilka prób samobójczych, ta była ostatnia. Poeta przybył do Nowego Jorku w 1941 roku i pracował w Ministerstwie Informacji i Dokumentacji Rządu Polskiego a następnie w tamtejszym studio Radia Wolna Europa.
Od 30 sierpnia 1949 roku prawie do śmierci (ostatniego wpisu dokonał 9 dni przed samobójstwem) pisał Dziennik. Miał on stanowić rodzaj terapii, jak się okazało nieskutecznej. 

Ostatni swój wiersz, Poeta niemodny, Jan Lechoń, napisał w listopadzie 1955. To bolesny rozrachunek ze swoją twórczością i samym sobą.

POETA NIEMODNY

Mówią mi: "Nic nie wskrzesi czasu co przeżyty,
Wkrótce o nim i pamięć wśród młodych się zatrze.
Zabieraj sobie swoje stare rekwizyty,
Bo nową będą grali sztukę na teatrze".

Cóż robić? Trzeba upić ambrozji się flachą,
Co jeszcze mi została z młodzieńczych bankietów.
Wychodzę z różą w ręku, z księżycem pod pachą.
A resztę pozostawiam dla nowych poetów.
(1955)
Z "Wierszy rozproszonych"

Razem z Lechoniem byli przez pewien czas w Nowym Jorku jeszcze dwaj inni Skamandryci: Julian Tuwim i Kazimierz Wierzyński. Ten ostatni jest już prawie zapomniany. A szkoda! Był to jeden z najbardziej antykomunistycznych naszych poetów, w PRL-u skazany na niebyt, dziś powinien być wskrzeszany.

Jan Lechoń i Kazimierz Wierzyński w 1955 roku.

Wrażenia z pobytu w Stanach zjednoczonych wydał w zbiorku "Moja prywatna Ameryka". Próbował spojrzeć na to miejsce obiektywnie. Widział słabe punkty, ale bronił mocnych. Ubolewał, że świat ma nieprawdziwy obraz mieszkańców tego kontynentu: "Kapelusze turystów z Teksasu pokrzykujących w Luwrze przysłoniły plan Marshalla i odbudowę Europy". Odbudowę, z którą, jak sądził, po II wojnie światowej stary kontynent sobie nie poradzi bez Ameryki.

Widok na Manhattan z Empire State Building

Na stronie http://hej-kto-polak.pl/wp/?p=58942&page=3
można usłyszeć Kazimierza Wierzyńskiego, czytającego swoje wiersze. Polecam, to są nagrania sprzed pół wieku!

Po śmierci Lechonia zanotował:
"Mówi się - double talk,
Sni się - double dreams, Żyje się - double life,
Ale skacze się z okna tylko raz".

Osobiście zajął się pogrzebem przyjaciela.

Słynne żółte nowojorskie taksówki.





Pod koniec II wojny światowej przebywał w Nowym Jorku także trzeci z poetów Skamandra - Julian Tuwim. Lechoń i Wierzyński nie mogli mu darować, że wrócił do komunistycznej Polski (w 1946 roku), gdzie nie można było być niezależnym poetą. Tuwim jednak nie chciał żyć poza ojczyzną, tęsknił za nią bardzo i gdy tylko można było bezpiecznie wrócić, zrobił to. W Ameryce powstały jego "Kwiaty polskie", w których czytamy m.in.:



Ojczyzna
Jest moim domem. Mnie w udziale
Dom polski przypadł. To – ojczyzna

A inne kraje są hotele.





Dlatego Ameryce nie poświęcił zbyt wiele uwagi w swojej twórczości. W książce wydanej w 1950 roku, korzysta z doświadczeń amerykańskich, bawiąc się językiem. Przytacza ...historię pewnego pana nazwiskiem Abel, który pojechał do Ameryki. Tam nazywano go Ebel. Zaczął się więc pisać Ebel. Wtedy mówiono mu: Ibel. Pisał się więc Ibel. Wtedy zaczęto go nazywać Ajbel. Więc na wizytówce zjawisł się Ajbel, co Amerykanie wymawiali Edżbel. Na wizytówce ukazał się Edżbel… Słowem, po paru miesiącach p. Abel wyjechał z Ameryki jako Mr. Kopstruczumcziwadze. ("Pegaz dęba, czyli panopticum poetyckie")


Czesław Miłosz, odwrotnie niż Tuwim, wojnę przeżył w Polsce a po jej zakończeniu, wyemigrował. W Nowym Jorku mieszkał tylko kilka miesięcy w 1946 roku, na początku swojego prawie 50-letniego (z przerwami) pobytu w USA. Pracował tu jako radca kulturalny w Konsulacie Generalnym RP. Potem wyjechał do Waszyngtonu. Ale o tym następnym razem:)

18 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy spacer! Z przyjemnością czytałam i oglądałam zdjęcia.
    Widok na Manhattan imponujący.

    OdpowiedzUsuń
  2. To musiała być niezapomniana wyprawa! Wspaniale, że wspominasz o Lechoniu i Wierzyńskim.
    Myślę, że bardzo ciekawa byłaby ta książka o ich związkach z nowojorskim Polskim Instytutem Naukowym (powstałym w 1948 roku) oraz o ich latach spędzonych w Ameryce:

    http://www.wiez.pl/Nowojorski-pasjans;s,karta,id,291

    A propos: udało Ci się odwiedzić tę placówkę?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na powyższej stronie znalazłam tez inną perełkę, mianowicie esej Lechonia o Ameryce:

      http://www.wiez.pl/Aut-Caesar-aut-nihil;s,karta,id,193

      Usuń
    2. Niestety miałam na NY tylko 2 dni. Ledwo zdążyłam pobieżnie zobaczyć centrum. No cóż, lepiej to niż nic:)
      Dzięki a linki!

      Usuń
  3. Bardzo chciałabym odwiedzić USA... Ciekawa relacja.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawa relacja, chętnie bym się wybrała do NY ale czekam aż zniosą wizy

    OdpowiedzUsuń
  5. NY cos takiego juz ma, na poczatku mozna go lubic albo nie, ale wciaga. I potem za nim sie teskni, najbardziej za roznorodnoscia ludzi. Ciekawe wzmianki o poetach. Do listow Sienkiewicza sie przymierzam.
    Mnie sie podoba stary NY ten z czasow W. Depresji.
    http://www.nycvintageimages.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeszcze cos, choc moze nie na temat. Wiedzialam, ze H. Modrzejewska byla na KY Derby w Louisville, ale ze ma swoje cukierki, juz nie
    http://polskaszkolanaperville.com/o-szkole/nasza-patronka/
    No ale ona podbila Ameryke, wiec zasluzyla na cukierki!
    I jeszcze przepis na ciasteczka Modjeskas
    http://www.cooks.com/rec/doc/0,1718,150175-238206,00.html
    Musze wyprobowac!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sienkiewicz kochał się w Helenie Modrzejewskiej i za nią pojechał do Ameryki. Warto też wiedzieć, że jej syn Rudolf Modrzejewski był znanym i cenionym inżynierem, pionierem w budowie mostów wiszących. Wiele z nich w Stanach i Kanadzie zostało zaprojektowane właśnie przez niego.
      A o cukierkach i ciasteczkach nie wiedziałam, dzięki:)

      Usuń
  7. Como siempre, Agni, tus viajes son espectaculares. Las fotos increibles. Y como no... tú muy guapa en todas.

    OdpowiedzUsuń
  8. Pomylkowo napisalam przepis na ciasteczka, a to przepis na te cukierki, czy tez czekoladki, karmelki, nie wiem jak to nazwac, cos jak ptasie mleczko bo jest tam mashmallow. O synu czytalam. Ciekawe dlaczego Modrzejewska wyemigrowala do LA, zamiast osiasc w ktoryms miescie Wschodu, wtedy LA to nie bylo liczace sie miasto, choc na pewno rokujace dobra przyszlosc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego nie wiem. Może w NY, a nie gdzie indziej, miała jakieś kontakty, które ułatwiły jej początek emigracji...

      Usuń
  9. Czarna Rachel w czerwonym idzie szalu drżąca
    I gałęzie choiny potrąca idąca -
    Nikogo nie chce budzić swej sukni szelestem,
    I idzie w przód jak senna, z rąk tragicznym gestem,
    I wzrokiem, błędnym wzrokiem gasi mgieł welony,
    I świt się robi naraz. I staje zlękniony.

    to mógł napisać tylko geniusz

    GP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Lechoń był geniuszem poezji. Szkoda, że nie umiał żyć...

      Usuń
  10. Twój wpis jest dla mnie pocieszający :) bo moim niespełnionym dotąd (i chyba tak już zostanie) marzeniem było obejrzenie Statuy Wolności w realu i to w zasadzie uważałam przez lata za jedyny powód odwiedzin w Stanach (zapewne wynika to z mojej niewiedzy i ignorancji, ale taka jest prawda). Tymczasem piszesz, że Statua rozczarowuje, że nie tak wielka, jakby się mogło wydawać. Kiedy dodam do tego iż cytat z Sienkiewicza wyraża i moje - przestaję żałować. Aczkolwiek mam świadomość, że to tylko marna próba przekonania samej siebie, że wcale nie chciałam do Hameryki lecieć. :) Wpis jak zwykle ciekawy i horyzonty poszerzający

    OdpowiedzUsuń
  11. Ze Statua to zalezy czego sie spodziewasz. Mnie nie rozczarowala. A jak plynelam stateczkiem na Liberty Island i nagle sie wylonila Statua tuz przede mna, to do tej pory pamietam to niesamowite wrazenie. Mnie rozczarowal Empire State, bo zawsze widzialam go na zdjeciach jako taki stary, piekny budynek z lat 30, a teraz wyglada jakos inaczej, tak nowoczesnie. Ciekawa jestem tych wspomniej Wierzynskiego - Moja prywatna Ameryka. Jeszcze jedna ksiazka do zapamietania i zdobycia.

    OdpowiedzUsuń

Pozostawienie komentarza (choćby anonimowego) daje mi poczucie, że warto dalej tworzyć ten blog, bo ktoś go jednak czyta:)