środa, 28 czerwca 2017

Latarnia Żeromskiego i...

Legenda głosi, że Stefan Żeromski mieszkał przez jakiś czas w latarni morskiej i tam napisał "Wiatr od morza". Ale to tylko legenda. Ani pisarz nie nocował w latarni, ani wspomniana książka tam nie powstała. Została napisana w Gdyni, a początki jej sięgają małego domku w Orłowie, któremu poświęcony jest poprzedni post.


Jednak Żeromski był gościem latarni w Rozewiu i znał Leona Wzorka, latarnika opiekującego się tym miejscem do września 1939 roku, kiedy to został zamordowany przez Niemców. Prawdopodobnie to właśnie on wymyślił legendę o pobycie pisarza w latarni, a rozpropagował ją medialnie dziennikarz Alfred Świerkosz, który po latach przyznał się do tej zmyślonej historii.


W latarni Rozewie powieszono tablicę poświęconą Leonowi Wzorkowi. Dwie inne upamiętniają pobyt Stefana Żeromskiego w tym miejscu. A zaglądał on tam, przebywając nad Zatoką Pucką. Wówczas to odbywał długie spacery po całym Półwyspie Helskim. Fascynowała go zwłaszcza ta latarnia. 



Została nazwana jego imieniem w 1933 roku, osiem lat po śmierci pisarza, który - jak głosi napis - w mrokach narodowej nocy (zaborów) był niczym latarnia, bo wskazywał drogi do niepodległości.



Oprócz tablic poświęcone jest Żeromskiemu jedno z pomieszczeń wieży, a przed nią stoi pomnik pisarza. Zadumany, podparty lewą dłonią patrzy na latarnię.


A w niej takie cudeńka: małe muzeum latarni morskich nad Bałtykiem,


zdjęcia pisarza, jego książki oraz rękopisy...


Stare wydania powieści i opowiadań Żeromskiego, związanych tematycznie z morzem oraz Wisłą.


Jest to miejsce, które warto odwiedzić. 


Zupełnie niespodziewanie byłam świadkiem przygotowań do uroczystości nadania imienia drugiej rozewskiej latarni. Bowiem kilkaset metrów dalej jest Rozewie II, wieża, w której podobno rzeczywiście mieszkał Jan Kasprowicz. 


Poeta po raz pierwszy w swoim życiu trafił nad polskie morze mając 60 lat, kiedy w roku 1920 został wezwany przez ówczesne nasze władze do szerzenia wśród miejscowej ludności idei polskości. 17 czerwca 1920 roku odwiedził w Orłowie Stefana Żeromskiego. Obaj spotykali się również w Rozewiu.


Latem 1922 roku Kasprowicz spędził tu kilka tygodni. Tak zachwyciło go to miejsce, że nawet poświęcił mu kilka wierszy (m.in. "Balladę o latarni morskiej w Rozewiu").


Niestety nie dane mi było wejść do środka. Miałam pecha, bowiem następnego dnia odbywały się uroczystości nadania imienia tej latarni i gorączkowo usuwano jakąś awarię. Nie mogłam czekać. Może innym razem...


Dobrze, że wybudowana 1875 roku latarnia wreszcie (dwa tygodnie temu) doczekała się swego imienia. Teraz dwie rozewskie wieże mają za patronów znakomitych pisarzy, którzy pokochali to miejsce i wiele zrobili, aby była tam Polska. W ich czasach nie było to takie oczywiste jak dziś.


Rozewie to bardzo ładne miejsce. Za czasów Żeromskiego i Kasprowicza zapewne dużo spokojniejsze. Nie było tylu turystów. Ale i dziś można znaleźć mniej uczęszczane szlaki. 


Tuż przy głównej drodze (jedynej prowadzącej do tej miejscowości) stoi nieco zapomniany pomnik. 


Upamiętnia miejsce, gdzie król dwóch narodów po obu stronach Bałtyku wrócił do Polski po koronacji w Szwecji. Formalnie panował już tam dwa lata, od śmierci swego ojca Jana III, ale dopiero w 1594 roku, po układach z opozycją, mógł się oficjalnie koronować. 


Wrócił do ojczyzny swej matki jak wiatr ... od morza.

wtorek, 20 czerwca 2017

Żeromski w Orłowie

Za nami długi weekend. Spędziłam go nad naszym morzem, ale kto by pomyślał, że pojechałam tam plażować, myliłby się bardzo. Chciałam poznać Orłowo, dziś część Gdyni, dawnieszą wieś kaszubską, którą upodobał sobie Stefan Żeromski. 


A wszystko zaczęło się od listu pisarza do Bernarda Chrzanowskiego z marca 1919 roku, w którym Żeromski wyrażał pragnienie zamieszkania na Wybrzeżu. Niespełna rok później ponowił życzenie, pisząc do tegoż przyjaciela: "Marzę, jak o raju, o jakimś dworku, willi nad morzem, gdyż tu w Warszawie chorowałem długo i ciężko na grypę "hiszpańską", a właśnie nad morzem lekarze radzą mi zamieszkać ze względu na serce i płuca."


Bernard Chrzanowski rychło przystąpił do szukania takiego miejsca. Znalazł je blisko przystani rybackiej, u podnóża zalesionego wzgórza, obok klifu. Żeromski przeniósł się do domku w Orłowie wraz z siedmioletnią córką Moniką i swoją drugą "żoną" (oficjalnie ślubu nie mieli) Anną. Pisał, że tu czuje się spokojny i szczęśliwy.


W Orłowie odwiedzali go m.in. Jan Kasprowicz i Jan Lechoń. Żeromski napisał tu opowieść „Sambor i Mestwin” o dwóch ogromnych bukach, które wypatrzył podczas spacerów w okolice Witomina.


W odrestaurowanym Domku Żeromskiego, który jest dziś siedzibą Towarzystwa Przyjaciół Orłowa, można oglądać pamiątki związane z pisarzem i jego pobytem nad Bałtykiem oraz nieduże wystawy. Pokoje na parterze i stylowe poddasze są miejscem wernisaży, spotkań z pisarzami i kameralnych koncertów. 


Można się tu także napić kawy i zjeść pyszny deser, czytając przy tym liczne tablice upamiętniające pobyt pisarza w tym miejscu.


W takiej scenerii miło zabrać się do lektury "Wiatru od morza", książki która powstała nieco później, ale której pomysł zrodził się ponoć w tym domku.


Szkoda tylko, że jest ona przywiązana, jakby tłum złodziei miałby się na nią rzucić, a i tak nie uchroniło to ją od dewastacji. Notabene warto byłoby wymienić ten egzemplarz. Chyba nie kosztuje więcej niż serwowana tu kawa.


Choć jest to książka mało znana, jednak odegrała istotną rolę w życiu Stefana Żeromskiego. Był on kandydatem do Literackiej Nagrody Nobla w 1924 roku. Jednak dwa lata wcześniej opublikował rzecz o polskości ziem nadbałtyckich i wielopokoleniowej walce z germanizacją - "Wiatr od morza". Wieść niesie, że to było przyczyną niechęci Komitetu Noblowskiego (w którym zasiadali też Niemcy) do tejże kandydatury. 


Oficjalnie decydujące znaczenie miały względy literackie - styl Żeromskiego wydał się ciężki, poruszane tematy - lokalne, klimat prozy - pesymistyczny i zniechęcający czytelnika. Ostatecznie więc nagrodę otrzymał wtedy Władysław Reymont za powieść "Chłopi".


Kiedy czyta się "Wiatr od morza", nietrudno jednak uwierzyć w nieoficjalną przyczynę niechęci Niemców do Żeromskiego, zobaczcie sami:


"Stara jego [Fryderyka II], po przodkach odziedziczona nienawiść do polskiego szlacheckiego stanu, do ludu mówiącego po polsku, mściwość w każdej krwi kropli krążąca (...) wzrastała, a wstręt do wszystkiego, co duchem polskim trąciło, wzmagał się..."


"Poczytywał też wszystek lud w kraju zabranym za jednorodne zbiorowisko głupoty, za kraj Irokezów, który jedynie dzięki kolonizacji przez Niemców, jako dobrych gospodarzy, ucywilizowany być może."


Żeromski nie zabawił długo w Orłowie. W związku z trwającą wojną polsko-bolszewicką, pod koniec lipca 1920 roku udał się do Warszawy, potem zaś do Wyszkowa, gdzie był korespondentem wojennym.

Widok z okna Domku Żeromskiego
Nad Bałtyk wracał jeszcze, ale o tym następnym razem.

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Nasi w Berlinie

Dziś chcę opowiedzieć o miejscu, zaskakującym dla mnie. Znajduje się w stolicy naszych zachodnich sąsiadów, a ma związek z kilkoma sławnymi Polakami.


Katedra św. Jadwigi w Berlinie, bo o niej mowa, została zbudowana w stylu klasycystycznym w latach 1747–1773, ale początki diecezji sięgają czasów panowania na tym terenie... naszego władcy Bolesława III Krzywoustego!

Diecezja została założona w 1124 roku przez Bolesława III Krzywoustego.
Wyprawy wojenne księcia zakończyły się w latach 20. XII w. militarnym i politycznym sukcesem. Integrację nowo przyłączonych terenów z pozostałymi ziemiami Bolesława Krzywoustego miała umożliwić chrystianizacja Pomorza i organizacja struktur kościelnych. Możemy sobie to bardziej wyobrazić, jak popatrzymy na mapę Pomorza Zachodniego.

By MesserWoland - own work created in Inkscape, based on w:pl:user:Michał P.'s map, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=1080224

Pięćset lat później postawiono w Berlinie katedrę. Zgoda na budowę kościoła katolickiego w kraju protestantów była skutkiem wygranej II wojny śląskiej, która doprowadziła do przyłączenia Śląska do królestwa Prus. Fryderyk II liczył na pozyskanie tym gestem szlachty śląskiej, która w dalszym ciągu skłaniała się ku Austrii. Można też tym wyjaśnić wybór patronki Śląska – św. Jadwigi na patronkę budowanej świątyni.

Katedra św. Jadwigi w Berlinie za czasów Ignacego Krasickiego

Wówczas biskupem (a następnie arcybiskupem) na tych terenach był Ignacy Krasicki. Właśnie on konsekrował w 1774 roku tę świątynię. Jako pruski poddany po I rozbiorze Polski musiał często bywać w Berlinie, tam też zmarł w 1801 roku. 


Został pochowany w tymże kościele. Próżno jednak szukać tam jego grobu. W roku 1829 jego prochy przeniesiono do Katedry Gnieźnieńskiej dzięki staraniom Juliana Ursyna Niemcewicza. W podziemiach jest jeszcze płyta upamiętniająca pochówek Krasickiego w Katedrze św. Jadwigi, ale nie wpuszczono mnie tam. Zapewne widział ją Karol Wojtyła, kiedy w 1975 roku, jeszcze jako kardynał, odwiedził tę świątynię.


Największym jednak zaskoczeniem była dla mnie informacja, że w tejże katedrze odbyła się msza pogrzebowa Józefa Piłsudskiego! Odprawiono ją 18 maja 1935 r. z rozkazu Adolfa Hitlera, który zasiadł przy symbolicznej trumnie Marszałka. 

źródło: http://natemat.pl/143089,smierc-pilsudskiego-wstrzasnela-hitlerem-europa-utracila-wielkiego-obronce-pokoju

W uroczystości wzięli udział przedstawiciele III Rzeszy, m.in. Joseph Goebbels, Konstantin von Neurath oraz wysocy przedstawiciele NSDAP oraz Wehrmachtu, a także nuncjusz apostolski w Niemczech Cesare Orsenigo. Po nabożeństwie dwie kompanie Wehrmachtu oddały Marszałkowi honory wojskowe.


Próbowałam sobie to wszystko wyobrazić, będąc w tej świątyni. Wydała mi się dziwna. Nie czułam atmosfery, którą zwykle znajduję w kościołach. II wojna światowa nie oszczędziła tego budynku. Został poważnie zniszczony w 1943 roku.


Odbudowano go w latach 1952–1963. Jak widać nie grzeszy urodą. Ale jest ważny z polskiego punktu widzenia. Zatem jak będziecie w Berlinie, zajrzyjcie do Katedry św. Jadwigi, mając w pamięci powyższe fakty, związane z naszymi wielkimi rodakami.