czwartek, 29 marca 2018

Na ten świąteczny czas...

...wybrałam dla Was wiersze Ernesta Brylla. Refleksyjne na każdy dzień Triduum Paschalnego. Warto zatrzymać się dłużej nad nimi, by te święta nie były jedynie gastronomiczne.


Wielkanocne porządki trzeba zaczynać
Od piwnicy ponoć. Dawno nie byliśmy
A tam może prawdziwa przyczyna:
-Pucujemy dom a nie jest czysty…

Piwnice – po wierzchu. Bo nikt nie wymaga
W naszym mieście żeby głębiej coś pamiętać
Chociaż na zasypanych piętrach stoją fundamenta
Warszawy. O tym gdzie idą korzenie
Kanałów – lepiej nie myśleć. Myślenie
Jak zmora może się ziścić

Więc, skończyliśmy czyścić
Najpłytsze piwnice
Nie grożą niczym

No, może zawstydzeniem za to zagracenie:
Coś kupiliśmy kiedyś pono w dobrej cenie
Było zdrowo i miło a jakoś przegniło
Ale mówiąc szczerze aż trudno uwierzyć
Jak łatwo się sczyściło

Najpierw to co piwniczne i suterenowe
Potem łóżkowe, powszednie, kuchenne
Są też wypucowane miejsca niecodzienne
Jak na przykład sumienie – sumiennie

Gorzej z przemienieniem. Kto się zmienił?
Choć użyliśmy środków najmodniejszych
Do zabicia smrodu – smród się nie umniejszył

Wielkanocne porządki znowu nie gotowe
Kto da radę zaczynać od nowa?


Sędziowie, co skazują Boga są w porządku
Wyrok śmierci jest bardzo wedle prawa – prawy
Nie sądzili – wieczności co nie ma początku
A tego, co nie wiedział gdzie koniec zabawy
W człowieka.
Człowieczeństwo jest ograniczone
Tak jak i limit cudów. Można martwych z grobu
Powracać – ale najpierw niechaj dadzą słowo
Że po krótkim urlopie zawrócą z ciemności
Nie wolno jednak by nieśmiertelnością
Władał Bóg narodzony. Tak może rozkazać
Tylko Przedwieczny. Jeśli wedle prawa
Chce mieć prawa człowieka – więc się doczeka
Wyroku. Czysta rozprawa



Bóg odrzucił ten kamień jakby nic nie ważył
I wstał tak lekko z grobu,
że na twarzach straży
Nie było widać lęku i zdumienia
Może nie zobaczyli nawet,
że się świat odmienia

Bóg zmartwychwstał,
odwalił groby naszych domów
Gdzie tak już dobrze we śnie dusznym było
I nie przepuścił tej nocy nikomu
Spod ciepłych pierzyn wywlekał nas siłą

Bóg zmartwychwstał,
odwalił groby naszych domów
Byśmy stanęli. Na światło spojrzeli
Byśmy wołaniem wielkim odetchnęli

Bóg odrzucił ten kamień
z tomu „Golgota Jasnogórska”, 2001


sobota, 17 marca 2018

Irlandia Joyce'a i Becketta

W Dniu Św. Patryka pokażę Wam kilka zdjęć z Irlandii, której święty jest patronem. Byłam tam dziesięć lat temu (co widać po mnie, niestety) i nie chodziłam jeszcze po miejscach związanych z pisarzami. Nie miałam wówczas pojęcia, że będę prowadzić ten blog. Szkoda, bo teraz niewiele pamiętam, żeby skomentować te zdjęcia.


Już wtedy ciągnęło mnie do pomników, co widać na powyższym zdjęciu:) Stoję przed posągiem Williama Lecky'ego w Trinity College w Dublinie. 
Stolica Irlandii to miejsce urodzenia największego chyba pisarza irlandzkiego - Jamesa Joyce'a. Jego pomnik jest oczywiście w tym mieście, ale dziesięć lat temu nawet go nie szukałam. No cóż, młodość ma swoje priorytety;)


Ponieważ była to moja jedna z pierwszych podróży zagranicznych, skupiałam się zupełnie na czymś innym. Bo inny to był świat niż ten, który znałam.


Przede wszystkim zwracałam uwagę na architekturę oraz przyrodę nieco inną niż u nas.


Zielona wyspa jest naprawdę zielona:) I wietrzna. Taką ją zapamiętałam. Ma swój urok, ale dla mnie za mroczny. Może dlatego Samuel Beckett pisał takie pesymistyczne utwory?


Zresztą James Joyce, którego Beckett był sekretarzem, także nie tryskał humorem w swojej twórczości. Jasne, że nie można winą obarczać tylko miejsca, w którym się wychowali, ale przecież ma ono jakiś wpływ na to, jak patrzymy na świat. 


Piękne klify i Ocean Atlantycki otwierają inną perspektywę...


Tu nawet deszcz pada do góry, widzicie to?


  Jest przestrzeń, można odetchnąć pełną piersią...


Powinnam tam kiedyś wrócić i  przyjrzeć się Irlandii nieco dojrzalej.


Ale na pewno nie wsiądę już do samochodu, który ma kierownicę z prawej strony. Za dużo nerwów kosztowała mnie ta jazda.

poniedziałek, 5 marca 2018

Ta karczma Rzym się nazywa!

W poprzednim poście pisałam o lustrze maga Twardowskiego. Przypomniało mi się wtedy, że kiedyś byłam w karczmie "Rzym", nazwanej tak na cześć słynnego utworu Adam Mickiewicza. Wieszcz opisał w nim spotkanie Twardowskiego z Mefistofelesem, pamiętacie?


Zgodnie z cyrografem mieli się spotkać w Rzymie, ale Twardowskiemu nie było tam po drodze, więc diabeł przydybał go w karczmie o takiej nazwie. 

Już i siedem lat uciekło,
Cyrograf nadal nie służy;
Ty, czarami dręcząc piekło,
Ani myślisz o podróży.

Ale zemsta, choć leniwa,
Nagnała cię w nasze sieci;
Ta karczma Rzym się nazywa,
Kładę areszt na waszeci."


Sprytnemu magowi i tym razem udało się wymknąć, dzięki tytułowej pani Twardowskiej.

Patrzaj, oto jest kobiéta,
Moja żoneczka Twardowska.

Ja na rok u Belzebuba
Przyjmę za ciebie mieszkanie,
Niech przez ten rok moja luba
Z tobą jak z mężem zostanie.

Przysiąż jej miłość, szacunek
I posłuszeństwo bez granic;
Złamiesz choć jeden warunek.
Już cała ugoda za nic."


Diabeł do niego pół ucha,
Pół oka zwrócił do samki,
Niby patrzy, niby słucha,
Tymczasem już blisko klamki.

Gdy mu Twardowski dokucza,
Od drzwi, od okien odpycha,
Czmychnąwszy dziurką od klucza,
Dotąd jak czmycha, tak czmycha.


Nie jest moim zamiarem reklamować karczmy, więc nie będę podawać adresu. Kto zechce, znajdzie w necie. Chciałam tylko zauważyć, że dobrze, że są takie miejsca, nawiązujące do literatury.