niedziela, 21 lutego 2016

Dzień Języka Ojczystego

Dziś jest Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego ustanowiony przez UNESCO w 1999 roku. Jego data upamiętnia wydarzenia w Bangladeszu, gdzie w 1952 roku pięciu studentów uniwersytetu w Dhace zginęło podczas demonstracji, w której domagano się nadania językowi bengalskiemu statusu języka urzędowego. Według UNESCO niemal połowa z 6000 języków świata jest zagrożona zanikiem w ciągu 2-3 pokoleń. Od 1950 r. zanikło ich 250. Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego ma w założeniu dopomóc w ochronie różnorodności językowej jako dziedzictwa kulturowego.
Z tego powodu opuszczam na chwilę Świętokrzyski Szlak Literacki i przenoszę się na Śląsk, aby pokazać Wam miejsce związane z początkami naszego języka.


Henryków to wieś na Dolnym Śląsku, znana z klasztoru cystersów, założonego w XIII w. Nazwa miejscowości pochodzi prawdopodobnie od jej fundatora - księcia Henryka Brodatego. Pierwsza wzmianka o wsi w dokumentach datuje się na rok 1222, wtedy zostało utworzone tu opactwo cystersów.


Dojeżdżając do wsi zobaczymy tablicę ufundowaną przez społeczeństwo Henrykowa w 1970 roku, w 700. rocznicę zapisania pierwszego zdania po polsku. W tej bowiem miejscowości cystersi pisali kronikę swojego klasztoru. Po łacinie zapisywali historię założenia, uposażenia i posiadłości zakonu. 


Dzieło składa się z dwóch części oraz dodatku wymieniającego biskupów wrocławskich. Autorem części pierwszej obejmującej dzieje klasztoru do roku 1259 jest Piotr, opat klasztoru, który spisał ją w latach 1269-1273. Autor części drugiej – nieznany z imienia zakonnik, doprowadza historię opactwa do roku 1310.


W roku 1270 zapisano w niej pierwsze zdanie w języku polskim: Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai, co współcześnie oznacza: Daj, niech ja pomielę (poruszam żarnami) a ty odpoczywaj.


Zdanie to wypowiedział chłop mieszkający w sąsiedniej wsi Brukalice, Boguchwał Brukał, do swojej żony, która wykonywała ciężką pracę mielenia ziaren na mąkę, takim sposobem jak na zdjęciu wyżej. W klasztorze można obejrzeć film ilustrujący to wydarzenie i historię Księgi Henrykowskiej.


Tak wyglądało to zdanie zapisane przez kronikarza. Uczeni zastanawiają się do dziś, dlaczego akurat tę wypowiedź napisał w języku tubylców (nie po łacinie, jak całość księgi).
Czyżby w tamtych czasach tak niezwykłym był fakt, że mąż pomagał w domu żonie? 


Oryginalny rękopis, spisany w drugiej połowie XIII i na początku XIV w. w klasztorze cystersów w Henrykowie zachował się do naszych czasów  i jest przechowywany w Muzeum Archidiecezjalnym we Wrocławiu. Tu możemy zobaczyć jedyną, wierną kopię.
Księga Henrykowska została wpisana  w 2015 r. na listę Pamięć Świata UNESCO.



Piękne wnętrza klasztoru cystersów są udostępniane zwiedzającym. Jeden z braci z pasją opowiada, co gdzie się znajduje i pokazuje pokój, w którym  w 2000 roku gościł Joseph Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI.


Przepiękna jest także sala barokowa, w której umieszczona jest kopia Księgi Henrykowskiej.


W kościele przyklasztornym można podziwiać piękne stalle, czyli drewniane, bardzo bogato zdobione ławki ustawione w prezbiterium.


A także pomodlić się do Matki Bożej Języka Polskiego, chociażby o to, aby nasz język nie podzielił losu 250 ostatnio zanikłych... Skoro nawet język Rzymian, panujących nad połową Europy, stał się martwy, cóż dopiero taka polszczyzna, anglicyzowana przez samych Polaków...


Nie pokazałam Wam wszystkich zwiedzanych pomieszczeń opactwa. Pojedźcie tam sami, bo warto. Na koniec przepiękna jadalnia. Niestety, nic dla ciała nam nie podano, trzeba było zatem poszukać czegoś poza klasztorem...


Najlepiej przyjechać tu latem. Wtedy można zwiedzić ogród i dłużej zatrzymać się w tym miejscu. Ja zmarzłam i marzyłam tylko o gorącej herbacie i o czymś na ząb.



Najbliżej, jakieś 200 metrów za bramą klasztorną była Karczma Piastowska. Zjedliśmy tam pyszne pierożki i pizzę swojej roboty.



Mam nadzieję, że zachęciłam Was do odwiedzenia tej ważnej dla naszego języka miejscowości.
W czasach gdy młode pokolenie Polaków ma za nic swój ojczysty język, zwłaszcza na piśmie (obserwuję to codziennie w pracy), trzeba uświadamiać ludziom, jak ważna jest dbałość o polszczyznę. 

Młodzi mówią, że stosowanie polskich znaków to strata czasu.
Ale jest przecież mnóstwo wyrazów, które bez polskich znaków zmieniają sens:

piszę - pisze, przesądzać - przesadzać, świąt - świat, wyżywać - wyzywać, kąpie - kapie, bąk - bak, sąd - sad, móc - moc, nić - nic, łaska - laska, kąt - kat, łoś - los, noś  -nos, koś - kos, kąsa - kasa, mać - mąć, lęk - lek, leń - len, pić - pic, woła - wola, trącić - tracić, ład - ląd, łasy - lasy, łata - lata, posąg - posag, pięść - pieść, część - cześć, półka - polka, żeby - zęby, żądanie - zadanie...

Wymyślcie jeszcze kilka przykładów. Kontekst mówi nam o znaczeniu tego słowa napisanego beż polskiej czcionki, ale czy rzeczywiście zawsze?

Jeśli dostaniemy sms od pana Zabczynskiego lub pani Swiatkowskiej, to oddzwaniając będziemy rozmawiać z panem Żabczyńskim czy Ząbczyńskim, panią Świątkowską czy Światkowską?

A co oznaczają takie zdania napisane bez polskich znaków: Lek jest szkodliwy dla zdrowia?

lek
czy lęk?

Widziałem was u Zbyszka

was
czy wąs?


Los sprawił, że miałem wypadek

los
czy łoś?


Dbajcie o nasz język, bo jak pisał  o kulturze narodu Adam Mickiewicz w "Konradzie Wallenrodzie":
Arko! tyś żadnym niezłamana ciosem,

Póki cię własny lud twój nie znieważy;

poniedziałek, 15 lutego 2016

W Nagłowicach Mikołaja Reja

Skończyły się ferie, które spędziłam bardzo pracowicie, zbierając dla Was materiał na Świętokrzyskim Szlaku Literackim. Będzie z tego kilka postów, a zacznę od ojca polskiej literatury - Mikołaja Reja i jego Nagłowic.


Żył w XVI wieku, więc nic właściwie (oprócz twórczości) nie zachowało się do naszych czasów, co byłoby bezpośrednio związane z pisarzem. Całe szczęście, że jest dworek, który pod koniec XVIII wieku wybudował (na miejscu starego) właściciel Nagłowic Kacper Walewski. Bo Nagłowice właśnie, a nie miejsce urodzenia Mikołaja Reja (Żurawno, dziś na Ukrainie) kojarzą się z ojcem literatury polskiej. Już bowiem na początku XV wieku Nagłowice przeszły w posiadanie Rejów herbu Oksza. W 1410 roku w bitwie pod Grunwaldem uczestniczył Jan Rej z Nagłowic - przodek pisarza.


Mówimy zatem o Mikołaju Reju z Nagłowic, mimo że był właścicielem kilkunastu wsi a nawet założył dwa miasta - Rejowiec (gdzie zmarł) i Oksę (dziś Oksza, gdzie prawdopodobnie został pochowany, choć badacze nie są zgodni w tej kwestii). Pisarz bardzo dobrze na tych terenach gospodarzył - spławiał zboże, skupował ziemię, z zyskiem ją sprzedawał i zarządzał tak, że miał z czego utrzymać żonę i ośmioro dzieci.


Chociaż jego twórczość powstawała prawie pięćset lat temu, czyta się ją dziś świetnie. I spora część tego, co napisał, okazuje się aktualna. Nie wierzycie? Poczytajcie...


Nie ten jest mądry, kto wiele spraw umie, lecz kto złe od dobrego rozeznać rozumie.

Małe złodziejaszki wieszacie, wielkim – nisko się kłaniacie.



Nie mów co chcesz, abyś nie usłyszał czego nie chcesz.

Że dobrym być potrzeba i któż tego nie wie? Lecz dobry owoc rośnie nie na każdym drzewie.


Ale iż różne są czasy w roku, też są i różne przypadki i w gospodarstwie, i w każdej sprawie człowieka poczciwego, gdyż rok jest na czworo rozdzielon: naprzód wiosna, więc lato, potym jesień, więc zima. A w każdym z tych czasów i potrzebnego a różnego gospodarstwa, i rozkosznych czasów, i krotofil swych w swoim onym pomiernym a w spokojnym żywocie poczciwy człowiek może snadnie użyć. Bo gdy przypadnie wiosna, azaż owo nie rozkosz z żonką, z czeladką po sadkoch, po ogródkoch sobie chodzić, szczepków naszczepić, drobne drzewka rozsadzić, niepotrzebne gałązki obcinać, mszyce pozbierać, krzaczki ochędożyć, okopać, trzaskowiskiem osypać? Bo tego trzeba, aby około młodego drzewka chwast nie rósł; bo coby miało drzewko róść, to mu onę wilgotność chwast wyciągnie. 


Azaż nie rozkosz, jeśliże czytać umiesz, układszy się pod nadobnym drzeweczkiem między rozlicznymi pięknymi a woniającymi kwiateczki, albo także zimie na nadobnym a rozkosznym łóżeczku swoim, iż się rozmówisz z onymi starymi mędrcy, z onymi rozlicznymi filozofy, z których najdziesz wielkie pociechy starości swojej, w których najdziesz wielką naukę ku każdej rozważnej sprawie swojej?



Warto pamiętać, że w najbardziej znanej wypowiedzi Reja słowo "gęsi" jest przymiotnikiem (językiem gęsim nazywano łacinę, ze względu na to, że posługiwano się nią głównie na piśmie, a pisano gęsimi piórami, a także przez pamięć o legendzie, jak to gęsi Rzym uratowały). Ponadto łacina kojarzyła się Rejowi z gęganiem. Nie chodzi więc o porównanie Polaków do gęsi, ale o język gęsi w odróżnieniu od języka "swojego", czyli polskiego, w którym dopiero za czasów Reja zaczęto pisać na większą skalę. Ojca literatury polskiej docenił sam Kochanowski.




Powiedzenia takie jak "wykręcić się sianem", "łaska pańska na pstrym koniu jeździ" czy " jaki pan taki kram", których używa jeszcze moje pokolenie (młodsze chyba już nie), pochodzą właśnie z twórczości Mikołaja Reja.


Poeta był bardzo lubiany i towarzyski. W muzeum można przeczytać list opata sieciechowskiego Mikołaja Wereszczyńskiego, który opisuje co Rej jadał i pijał - pierwsza z czterech stron listu wymienia tylko to, co pisarz zjadał na śniadanie:)



Miło było w Nagłowicach, ale nie ma co za długo siedzieć w jednym miejscu, żeby nie być posądzonym o nadużywanie gościnności, o którym pisał Rej: przyjechali goście, trzy niedziele goszczą, ojedzą, opiją, jeszcze ściany oszczą.

Jedźmy więc dalej szlakiem świętokrzyskim i nie tylko...

piątek, 5 lutego 2016

Mam dwa latka...

Z dzieciństwa pamiętam początek wierszyka:

Mam dwa latka, dwa i pół
sięgam głową ponad stół...

Wyrecytowałby go mój blog, gdyby umiał mówić:) Dzisiaj kończy drugi rok!




Wiele się w tym czasie działo: opublikowałam 85 postów,  przeczytało je ponad 68 tys. osób. Największą popularnością cieszył się ten dotyczący Nowego Jorku, zaraz potem Kowna. Z polskich miejscowości Warszawa śladami Bolesława Prusa i majątek rodzinny Marii Dąbrowskiej - Russów.
Zostawiliście prawie tysiąc komentarzy (nie licząc moich odpowiedzi). Najwięcej pod postem "Kobieto, puchu marny...", i jubileuszowym z okazji rocznicy. Dziękując Wam bardzo za to, zachęcam do większej aktywności w komentowaniu, nie obrażę się za uwagi, z pokorą przyjmę wszelkie korekty. Bez Was prowadzenie tego bloga nie ma sensu.


Trwają ferie, więc przemierzam Świętokrzyski Szlak Literacki. Nie zdążę odwiedzić wszystkich miejsc, ale na pewno wrócę tu latem. A co uda mi się teraz zobaczyć, pokażę Wam w kolejnych postach. 

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Tam, gdzie Słowianka stała się sułtanką...

TVP emituje serial "Wspaniałe stulecie", opowiadający o rządach sułtana Sulejmana Wspaniałego. Będąc w Turcji, odwiedziłam jego pałac Topkapi. 




Jeśli sądzicie, że nie ma to nic wspólnego z tematem tego bloga, (powinno się mówić blogu - jak listu, ale popularność końcówki -a zwycięża) to spieszę wyjaśnić, że trzecia (a właściwie czwarta, bo pierwszej serial nie uwzględnił) żona Sulejmana jest bohaterką wielu dzieł literackich. Nazywana była Roksolaną bądź Aleksandrą, zanim sułtan nie nazwał jej Radosną, czyli Hürrem.




O jej niezwykłych losach pisali autorzy całej Europy. Jest bohaterką francuskich sztuk "La Sultane" i "Roxelane" z 1551 i 1643 roku, tragedii "Solimano" Bonarellego z 1619, czy operetki o Ibrachimie, Selimie i Roxolanie. Wspominali o niej także polscy pisarze. Na przykład Samuel Twardowski, poeta okresu baroku, mówił o niej „Ruska„, „Ruskoja„, córka podłego popa z Rohatyna, oddana do „Seraju” niewolnica".




Kim była matka sułtana Selima II? Odpowiedzi na to pytanie próbowali znaleźć jej współcześni, a także następne pokolenia, potwierdzając wyjątkowość sułtańskiej branki. Niektórzy chcieli w niej widzieć Niemkę, Francuzkę, inni Włoszkę lub Ukrainkę – Aleksandrę Lisowską. 




W listach, które wysyłała do króla Zygmunta I oraz jego syna Zygmunta Augusta, nazywała polskiego władcę ”bratem”. Zrodziło to plotkę jakoby była z nimi spokrewniona. Dopiero wybitny polski turkolog Włodzimierz Zajączkowski w roku 1956, dzięki ponownemu przetłumaczeniu listów i wyjaśnieniu znaczeń kulturowych poszczególnych zwrotów, dowiódł, że skoro sułtan mógł się tak zwracać do naszego króla (zbratali się przeciwko Habsburgom), to jego żona również.



Powszechnie używane określenie Roksolana, mylnie przyjmowane za imię, oznaczało w rzeczywistości jej ruskie pochodzenie. Ruś – Roxanis pojawia się w polskich źródłach, kronice Bernarda Wapowskiego czy pismach  Stanisława Orzechowskiego z XVI wieku.




Zachowana do dziś miłosna korespondencja Sulejmana i Hürrem, świadczyć może o prawdziwym uczuciu. Mimo posiadania całego haremu, sułtan oddał serce jednej kobiecie, co nie znaczy, że jej fizycznie nie zdradzał. Ciekawe, ile prawdy jest w tym, co pokazał serial.




A propos filmu. Nie śledziłam wszystkich odcinków ze względu na porę emisji, ale także dlatego, że raziła mnie ilość intryg i smutny los kobiet. Takiej kumulacji nieludzkich relacji między bohaterami nie widziałam w żadnym innych serialu. Nie dorównuje mu nawet słynna "Moda na sukces", bo tam każda intryga czy zdrada była omówiona, umotywowana psychologicznie, nie wynikała po prostu z najgorszych instynktów człowieka.




Sam pałac Topkapi w Stambule także mnie rozczarował. Na filmie wydaje się większy, wspanialszy. Poza tym turystom udostępnia się tylko kilka komnat i niezbyt atrakcyjne pomieszczenia z gablotami. Nie wszędzie też można robić zdjęcia. Strażnicy bardzo tego pilnują.


Podążając śladami Hürrem trafiłam tam, gdzie została pochowana - obok meczetu Sulejmana Wspaniałego. W dwóch grobowcach mieszczą się szczątki rodziny sułtana.




W większym spoczywa Sulejman, jego córka Mihrimah i kilku innych członków rodziny. Mniejszy zajmuje Hürrem, jej wnuk (syn Selima) oraz siostrzenica Sulejmana, córka Ibrahima Paszy.



Grobowce są piękne w środku, ale same trumny już budzą zdziwienie. Ze względu na szacunek dla zmarłych nie powiem, z czym mi się kojarzą...


Cóż... wszyscy tak kończymy... Nawet władca świata, jak nazywali Sulejmana.



Stojąc nad trumną sułtanki, myślałam, jak ciężkie musiała mieć życie, mino tych bogactw i pozycji. Współczułam jej. 



Nie będę Wam już pokazywać meczetów, które jeszcze odwiedziłam. Zdjęć Hagii Sophii i Błękitnego Meczetu macie pełno w Internecie, a ja nie mogę już patrzeć na siebie w tej chuście i na bosaka:) 


Mimo pięknych widoków i smacznej kuchni, z ulgą opuszczałam ten kraj...

piątek, 15 stycznia 2016

Włodzimierz Tetmajer i Panorama Racławicka

15 stycznia  147 lat temu urodził się Stanisław Wyspiański. Ale nie o nim dzisiaj, tylko o jednym z bohaterów najsłynniejszego jego utworu - "Wesela" - Włodzimierzu Tetmajerze. Sportretowany jako Gospodarz, w którego chacie odbywała się impreza z okazji słynnego mezaliansu, nie budzi wśród czytelników zbytniej sympatii. Oddał przecież (pijaniusieńki) złoty róg w niepowołane ręce, czym spowodował niemoc narodu. Rzadko kto dziś pamięta o tym, że był niezwykle utalentowanym malarzem.

Twórcy Panoramy Raclawickiej


Jakież było moje zdziwienie, kiedy dowiedziałam się, że współtworzył Panoramę Racławicką! Znany z zamiłowania do tematyki wiejskiej, współpracował z Janem Styką i Wojciechem Kossakiem przy malowaniu postaci chłopów i scen rodzajowych.




Panorama Racławicka jest kompozycją przestrzenną, na którą składa się olejny obraz oraz tzw. sztafaże, czyli trójwymiarowe dekoracje zlewające się z obrazem. Wielkie malowidło o wymiarach: 15x114 metrów tworzy powierzchnię ponad 1700 metrów kwadratowych, o wadze 3,5 tony i przedstawia pierwszą bitwę żołnierzy Kościuszki stoczoną pod Racławicami 4 kwietnia 1794 roku.



Namalowana w związku z setną rocznicą Insurekcji Kościuszkowskiej Panorama Racławicka miała burzliwą historię. Nie będę jej tu przytaczać, bo zainteresowani znajdą te informacje na innych stronach. Chciałabym tylko podzielić się swoimi spostrzeżeniami z oglądania tego unikatowego dzieła.



Na początku rozczarowuje budynek, w którym umieszczono Panoramę. Brzydki, szary, niby-korona, ale jakaś niedokończona. W środku już trochę lepiej, przestronny hol, w którym oprócz kasy znajduje się sklepik z pamiątkami (drogo!) i eksponaty związane z historią obrazu.



Szeroko płynący strumień turystów nie zachęca personelu do uprzejmości, wręcz przeciwnie. Człowiek czuje się trochę jak intruz. Zwiedzanie odbywa się co pół godziny, więc czasami trzeba poczekać. Można w tym czasie zapoznać się z prezentacjami multimedialnymi na temat Panoramy Racławickiej, jej twórców i losów, szczegółów konserwacji.




Warto także zwiedzić tzw. Małą Rotundę. Prezentowana jest tam plastyczna mapa terenu, powtarzająca układ topograficzny rejonu, na którym odbywała się bitwa racławicka. Kolorowymi diodami zaznaczono pozycje i ruchy wojsk walczących w bitwie - wojska polskie (diody żółte) i wojska rosyjskie (diody zielone). Przebieg bitwy w oparciu o historyczne źródła przedstawia komentarz czytany przez lektora (w sześciu językach: polski, angielski, niemiecki, rosyjski, francuski, hiszpański).


W gablotach na obrzeżach rotundy znajduje się ekspozycja "Broń i barwa wojsk walczących pod Racławicami 4 kwietnia 1794 r." Prezentowanych jest na niej 107 figurek ukazujących żołnierzy polskich i rosyjskich, w mundurach z epoki. Wystawione są też szkice malarskie, jakie Jan Styka i Wojciech Kossak wykonali na polach racławickich w kwietniu 1893 r. oraz malowany projekt plakatu Panoramy we Lwowie z 1894 r.

 

Sama Panorama Racławicka robi wrażenie. Trzeba dokładnie wsłuchać się w to, co mówi z magnetofonu przewodnik, żeby lepiej odebrać obraz. Zdjęć właściwie nie wolno robić, ale na kilka bez lampy przymykają oko. I tak tłum ludzi oraz specyficzne oświetlenie uniemożliwia zrobienie dobrego zdjęcia, nawet aparatem robiącym fotki panoramiczne.




Dlatego trzeba to zobaczyć we Wrocławiu.