piątek, 22 listopada 2019

Ojczyzna Medei

Medea była wnuczką samego Heliosa, córką króla Kolchidy Ajetesa. Nie ma pewności, co do matki, bo wymieniana jest Idea (Idya) albo Hekate. Była spokrewniona z czarodziejką Kirke (tą, która więziła Odyseusza) i prawdopodobnie od niej otrzymała dar jasnowidzenia, leczenia ziołami i tym podobne. Jej ojczyzną była Kolchida, leżąca na terenach dzisiejszej Gruzji. Tam jest wciąż żywa o niej legenda, a Gruzini postawili jej nawet pomnik.


Medea stoi na wysokiej kolumnie w centrum Batumi i trzyma w ręku złote runo. Spieszę wyjaśnić, że to runo faktycznie mogło istnieć, bo skóry baranów wykorzystywano do wyławiania z rzek niesionych nurtem drobinek złota. Następnie suszono je na słońcu i powstawało autentycznie złote runo. Ale wróćmy do mitu.


Właścicielem złotego runa był ojciec Medei. Niestety Jazon, królewicz, którego obawiał się (z racji przepowiedni) władca greckiego polis o nazwie Jolkos, a jednocześnie stryj Jazona - Pelias, został zobowiązany do wykradzenia runa z Kolchidy. Pelias w ten sposób chciał się pozbyć bratanka, który zagrażał jego władzy. Wiedział bowiem, że zdobycie złotego runa przekracza możliwości ludzkie. Jazon nie chciał być złodziejem, tylko pragnął zasłużyć na ten dar, dlatego udał się do ojca Medei, a ten postawił mu warunki nie do spełnienia. Miał między innymi zaprząc do pługu dwa byki ziejące ogniem i trującymi oparami, z ich pomocą zaorać Pole Aresa, zasiać na nim smocze zęby i pokonać rycerzy, którzy się z nich narodzą. Pomogła mu w tym Medea, która zakochała się w Jazonie od pierwszego wejrzenia, a jak wiemy, była czarodziejką. 


W wyprawie po złote runo towarzyszyli Jazonowi Argonauci. Było to pięćdziesięciu dwóch jego rodaków, swą nazwę zawdzięczających statkowi Argo (co oznacza "szybki"), którym wybrali się do Kolchidy. Powrócili do domu z Medeą, która przecież zdradziła ojca i według niektórych wersji mitu, zabiła brata, aby opóźnić pościg za nią. W domu Jazon został uznany za bohatera. Medea za pomocą swoich czarów uzdrowiła i odmłodziła ojca Jazona, Ajzona. Zemściła się na królu Peliasie za to, że chciał pozbyć się Jazona i spowodowała, że zabiły go jego własne córki. Wtedy musiała z ukochanym uciekać z miasta i przenieśli się do Koryntu. Tutaj doczekali się dwóch synów, ale Jazon zakochał się w córce króla Kreona (tego z "Antygony" Sofoklesa, pamiętacie?) i postanowił opuścić Medeę. Ta ze złości zabiła rywalkę i musiała uciekać z Koryntu. 


Helios, dziadek Medei, wysłał wnuczce rydwan, na którym mogła uciec przed rozgniewanymi mieszkańcami. W jednej z wersji mitu to oni zabili jej synów, w innej Medea zrobiła to sama z nienawiści do ojca swych dzieci. Na oczach Jazona odleciała z ciałami młodzieńców, pozbawiając ojca prawa do wyprawienia pogrzebu.
Czarodziejka znalazła schronienie w Atenach, gdzie ugościł ją król Egeusz. Poślubiła go i urodziła syna Medosa. Chciała umieścić swojego potomka na tronie Aten. Kiedy przybył prawowity dziedzic, Tezeusz, Medea wmówiła Egeuszowi, który nie poznał syna, że przybysz może być niebezpieczny i podała Tezeuszowi puchar z trucizną. Egeusz w ostatniej chwili wytrącił mu puchary z ręki, więc Medea musiała znów uciekać. Razem z Medosem udała się na wschód, gdzie założyła miasto, dając początek Medom.

Centrum Batumi

Koniec jej historii jest także niepewny. Według jednej wersji wróciła do Kolchidy, a po śmierci czekała ją kara za zbrodnie. Według innej bogowie przebaczyli jej wszystko, biorąc pod uwagę jej poświęcenie i pragnienie miłości. Została przeniesiona na Pola Elizejskie, gdzie poślubiła Achillesa i w końcu odnalazła szczęście.

Ali i Nino - niezwykła rzeźba przedstawiająca zakochanych. Postacie zbliżają się do siebie, aż do całkowitego zjednoczenia, po czym się oddalają. Posągi o wysokości 8 m są dziełem Tamara Kvesitadze

Na zdjęciach pokazuję Batumi, bo w tym gruzińskim kurorcie stoi pomnik Medei, ale miasto nie leży na terenie dawnej Kolchidy. Powinnam więc zamieścić zdjęcia Kutaisi. Powiem szczerze, że nie mam wielu fotografii z tego miasta, bo wydało mi się tak brzydkie, że nie było czego uwieczniać aparatem. Sami zobaczcie.


Pozostałości Rosji Radzieckiej na każdym kroku. Większość bloków wygląda tak, jak na powyższym zdjęciu albo gorzej. Bieda to jedno, a brak poczucia estetyki, to drugie.


Rury od gazu na wierzchu i zardzewiałe skrzynki są tam normą i szpecą okrutnie.


Krowy na ulicach to codzienność w całej Gruzji (oprócz większych miast). I mnóstwo bezpańskich psów. 


Jedyne (chyba) reprezentacyjne miejsce to plac z fontanną Colchis z reprodukcjami rzeźb sprzed siedmiu tysięcy (figura tamady - mistrza ceremonii w czasie gruzińskiej uczty) i pięciu do trzech tysięcy lat figur przedstawiających zwierzęta, w tym złotego lwa, oraz rydwanu (oryginały obejrzeć można w Muzeum Narodowym w Tbilisi i w jego oddziale w Sighnaghi). Mają być one potwierdzeniem na to, że mityczna Kolchida opływająca w złoto faktycznie istniała na gruzińskiej ziemi i Jazon wraz z Argonautami wiedzieli, gdzie przypłynąć na poszukiwanie skarbów.

Plac Agmaszenebeli z fontanną Colchis. Za nią Państwowy Teatr Dramatyczny im. Lado-Alex Meschiszwilego
Tak, wiem, jeden dzień nie wystarczy, żeby zwiedzić miasto i poznać jego uroki, ale uważam, że najatrakcyjniejsze jest w Kutaisi lotnisko, bo tanie. Można już tu przylecieć za jakieś sto parę złotych i wrócić za drugie tyle. Także jeśli wybieracie się do Gruzji, zaplanujcie sobie pobyt w Tbilisi, Batumi czy na Kaukazie, lądując w Kutaisi i nie tracąc na nie czasu.

czwartek, 14 listopada 2019

Kaukaz Prometeusza

Kontynuując wątek gruziński, opowiem dziś o Prometeuszu. Nie kojarzy się ten bohater z Gruzją? Nic nie szkodzi:) Oczywiście, że znamy go z mitów greckich, ale przecież bogowie skazali go na męki na Kaukazie, gdzie sęp (w innych podaniach orzeł), wyjadał mu wciąż odrastającą wątrobę. Ale może od początku.


Według mitów greckich to Prometeusz stworzył człowieka. Ulepił go z gliny pomieszanej ze łzami. Nauczył ludzi jak przetrwać na ziemi, a nawet kilkakrotnie dla ich dobra sprzeciwił się bogom. Przede wszystkim wbrew woli Zeusa dał im ogień. I w powszechnej opinii za to właśnie został przykuty do skał Kaukazu.


Jeśli jednak wczytamy się w mity, zobaczymy, że kara była stopniowana. Najpierw Zeus ostrzegał Prometeusza, żeby nie sprzeciwiał się mu, bał się bowiem zagrożenia ze strony coraz silniejszych i mądrzejszych, dzięki Prometeuszowi, ludzi. Kiedy widział jednak, że tytan nadal opiekuje się nimi, uczy ich rzemiosła, posługiwania się narzędziami, lekarstwami, oswaja ze zwierzętami, zesłał na świat Pandorę, mając nadzieję, że Prometeusz zakocha się w niej. W noc poślubną miała otworzyć puszkę z nieszczęściami, które były przeznaczone dla człowieka. 

Wejście do Jaskini Prometeusza

Prometeusz jednak wyczuł podstęp i odprawił Pandorę. Niestety jego brat Epimeteusz uległ pokusie, pobrali się i puszka (jako ślubny prezent od bogów) została otwarta. Wtedy na świecie pojawiły się wszystkie nieszczęścia. Był wielki potop, z którego na ziemi ocalał tylko syn Prometeusza Deukalion i córka Pandory Pyrra. Im właśnie bogini Gaja poleciła rzucać za siebie kamienie. Z rzuconych przez Deukaliona powstawali mężczyźni, z tych przez Pyrrę kobiety.


Najbardziej jednak rozgniewał się Zeus na Prometeusza, gdy ten nauczył ludzi przechytrzenia bogów. Polecił, aby zwierzęta na ofiarę podzielili na dwie kupki. Na jednej miało być mięso przykryte skórą, na drugiej kości pod tłuszczem. Zeus dokonał wyboru, co ludzie będą składali bogom w ofierze, a co mogą zostawiać sobie. Wybrał świecący się w słońcu tłuszczyk. Tym sposobem człowiekowi zostawało mięso i skóry. Rozzłoszczony pan Olimpu zabronił wtedy używania przez ludzi ognia, żeby nie mieli jak przyrządzić sobie mięsa. Prometeusz ukradł więc bogom ogień i wręczył go ludziom.


Według jednej z wersji skradł go bezpośrednio z Olimpu, według innej z kuźni Hefajstosa na wyspie Lemnos, według kolejnej wykradł iskrę z rydwanu boga słońca Heliosa. Późna wersja mówi o tym, że w kradzieży pomogła herosowi Atena. Zeus postanowił raz na zawsze skończyć z dobroczyńcą ludzkości. Przykuty do skał Kaukazu Prometeusz miał wiecznie cierpieć męki z powodu wyjadanej przez ptaka i wciąż odrastającej wątroby. Jednak po wielu latach uwolnił go Herakles, zabijając wątrobożercę strzałą z łuku. Prometeusz schronił się przed Zeusem w jednej z licznych jaskiń Kaukazu i przemienił ją w swoje królestwo. Dziś można podziwiać te jaskinie (podobno jest ich kilka). Widziałam jedną z nich, naprawdę piękna.


Zachwycające są też góry Kaukazu. Można wjechać samochodem na jakieś 2200 metrów nad poziomem morza i podziwiać to, co stworzyła natura, a także sam człowiek u stóp tych gór. Dla starożytnych Greków był to koniec świata, dlatego tu właśnie Zeus umieścił Prometeusza. Konkretnie zaś na jednym z najwyższych szczytów Kaukazu (o wysokości 5033,8 m n.p.m.) - drzemiącym wulkanie - Kazbeku. Co prawda ostatnie erupcje miały miejsce około 6 tys. lat temu, ale pozostałością działalności wulkanicznej są dziś wyziewy gorących gazów na północnych stokach góry. Na szczycie Kazbeku jest ponoć ukryty, przywieziony z Mamre/Hebronu namiot Abrahama podarowany Gruzinom przez św. Józefa.

Widok z klasztoru św. Trójcy na miasteczko Kazbegi

Legenda głosi, że we wnętrzu małej groty Kazbeku był przechowywany prawdziwy żłóbek Jezusa. Miejsce to do dziś nosi nazwę Groty  Betlejemskiej. Jest usytuowana na północnej ścianie góry na wysokości 4000 metrów. Przez jakiś czas była zapomniana. Odkryła ją w pierwszej połowie XX wieku gruzińska alpinistka Aleksandra Japaridze. Niestety (a może na szczęście) turyści tam nie docierają. 

Ośnieżony Kazbek

W gruzińskiej mitologii Prometeusz ma swój odpowiednik - nieustraszonego herosa o imieniu Amirani, który również przeciwstawił się bogom. Ukradł im ogień dla ludzi, uczył Ziemian jak przetrwać i rozwinąć cywilizację, za co został przykuty do Kazbeku, a orzeł codziennie wydziobywał mu wątrobę, która odrastała w czasie nocy, Powstanie mitu o Amiranim datowane jest na III wiek p.n.e. Opowieść mogła być zasłyszana przez greckich podróżników lub osadników i wbudowana w grecki mit o Prometeuszu.


Turyści mogą oglądać Kazbek ze wzgórza, na którym stoi prawosławny klasztor i cerkiew św. Trójcy. Jest to miejsce święte dla Gruzinów, stąd chustka na mojej głowie na powyższym zdjęciu. Nie zachowały się źródła dotyczące powstania cerkwi, ale wg szacunków historyków sztuki został ona wraz z dzwonnicą zbudowana w XIV wieku. Przypuszczalnie w XV wieku dobudowano do cerkwi przylegający do niej budynek. 


W czasach Związku Radzieckiego odprawianie nabożeństw w cerkwi było zakazane, ale obiekt stał się popularnym miejscem wypraw turystycznych. W 1988 r. władze radzieckie zbudowały nawet kolejkę linową, ale niezadowoleni z tego mieszkańcy pobliskiej miejscowości Stepancmindy (Kazbegi) w niedługim czasie ją rozebrali. Od końca 2018 r. do cerkwi prowadzi asfaltowa droga, więc łatwo się tam dostać samochodem. Wnętrze cerkwi jest w opłakanym stanie, może dlatego nie wolno robić zdjęć. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie przemyciła dla Was jednego.


Opuszczamy już przepiękny Kaukaz, ale do Gruzji jeszcze wrócimy w następnym poście. Zapraszam za kilka dni.



niedziela, 3 listopada 2019

Dagny w Tbilisi

W ten zaduszkowy czas przypomniał mi się grób młodej kobiety, która pojechała do stolicy Gruzji (zwanej wtedy Tyflisem) na wakacje i już z niej nie wróciła. Mowa o Dagny Juel, norweskiej pisarce, pianistce i tłumaczce, która ma to nieszczęście, że jeśli w ogóle się o niej mówi, to tylko jako o żonie Stanisława Przybyszewskiego.


Polskiego króla bohemy końca XIX wieku poznała w Berlinie, gdzie kończyła studia muzyczne. Pobrali się po kilku miesiącach znajomości w sierpniu 1893 roku. Był to związek nietypowy. On nie zerwał romansu z matką swoich dzieci Martą Foerder (która półtora roku później urodzi mu trzecie dziecko, a gdy będzie w ciąży z czwartym, popełni samobójstwo), ona była muzą malarza Edvarda Muncha (to po odtrąceniu przez Dagny Munch namaluje swój słynny "Krzyk"), a także Augusta Strindberga, Tadeusza Boya-Żeleńskiego i wielu artystów modernizmu z przełomu wieków XIX i XX. Po początkowej szalonej miłości do Dagny i spłodzeniu z nią dwojga dzieci, Stanisław Przybyszewski był coraz mniej zainteresowany żoną. Wyjeżdżał na całe miesiące, pozostawiając ją z małymi dziećmi i jej wielbicielami.


Jeden z nich - Władysław Emeryk - syn właściciela kopalni miedzi i manganu na Kaukazie, ślepo w niej zakochany, zaproponował Przybyszewskim wspólny wyjazd do Gruzji. Dagny miała nadzieję, że czas spędzony z mężem i dziećmi przyczyni się do odnowy jej małżeństwa. Do wspólnego wyjazdu jednak nie doszło. Przybyszewski zakochany już wtedy w Jadwidze Kasprowiczowej, żonie słynnego młodopolskiego poety, wysłał Dagny z synem w towarzystwie Emeryka obiecując, że niebawem do nich dołączy. Zamieszkali w Hotelu Grand w Tbilisi (wtedy Tyflis), w kamienicy, którą widać na powyższym zdjęciu. Dziś nie ma już tam hotelu, są mieszkania prywatne i sklepy.


Pod oknami pokoju, w którym mieszkała Dagny z synkiem Zenonem postawiono pianino (wszak była pianistką). Wisi tam również tablica pamiątkowa z informacją o tragicznej śmierci pani Juel. Po mężu posługiwała się nazwiskiem Przybyszewska, więc myślę sobie, że tę tablicę ufundował jakiś Norweg, a w swojej ojczyźnie jest zapewne znana pod panieńskim nazwiskiem.


Kiedy szaleńczo w niej zakochany Władysław Emeryk nie zdołał nakłonić jej do związku z nim, zastrzelił ją w pokoju hotelowym, a następnie popełnił samobójstwo. Było to 5 czerwca 1901 roku, trzy dni przed 34. urodzinami Dagny. W dniu jej urodzin została pochowana w stolicy Gruzji. Mąż nie był zainteresowany sprowadzeniem jej stamtąd, nie przybył na pogrzeb, nie zainteresował się też losem syna, który został tam sam. Za to pisał do nowej kochanki, Jadwigi Kasprowiczowej: "Ituchna najsłodsza, Pani Dagny odebrała sobie życie razem z Emerykiem. Przeczytaj «Kurier Warszawski» z 5 czy 6 czerwca i przekonasz się, że prawda. Kocham Cię, jadę, wezmę Zenona ze sobą – i wracam". Po syna jednak nie pojechał. Zaopiekowała się nim przyjaciółka Dagny - Władysława Tomaszewska.


Mogiłę Dagny Przybyszewskiej łatwo odnaleźć na najstarszym cmentarzu w Tbilisi. Wchodząc główną bramą, należy skręcić od razu w pierwszą małą uliczkę w lewo. Jest pochowana między ogrodzeniem cmentarza a płotkiem widocznym na poniższym zdjęciu.


Na nagrobku widnieją dwa jej nazwiska (panieńskie Juell skróciła sobie jeszcze na studiach do Juel). Gruzini nie palą zniczy, więc nic nie mogłam kupić. Na szczęście wzięłam ze sobą z Polski dwa znicze na baterię. Ciekawa jestem, czy ktoś pomodlił się przy jej grobie w ten zaduszkowy weekend.