sobota, 23 września 2023

U Kuncewiczów w Kazimierzu Dolnym

Zapewne nie raz, nie dwa byliście w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą. To popularne miejsce wypadu na weekend. Wiedzieliście, że można tam odwiedzić dom autorki "Cudzoziemki", Marii Kuncewiczowej i jej męża Jerzego? 


Dom ten, zwany również willą „Pod wiewiórką", znajduje się przy ul. Małachowskiego 19. Powstał 1936 roku z przeznaczeniem na miejsce letniskowe Kuncewiczów. W czasie II wojny światowej zajmowali go najpierw Niemcy, później Rosjanie, którzy zniszczyli wyposażenie budynku. Pisarka z rodziną przebywała wówczas na emigracji. 

Autentyczny klucz państwa Kuncewiczów do ich domu

Po wojnie był tu ośrodek wczasowy i kolonijny dla dzieci pracowników Urzędu Bezpieczeństwa. Dopiero w latach 60. Kuncewiczowie wrócili do Polski i odzyskali swoją własność. Zorganizowali w niej miejsce spotkań literatów, malarzy i innych ludzi sztuki. Pan Jerzy zmarł w 1984 roku, ale jego żona nie opuściła willi. Kontynuowała ich wspólną działalność aż do śmierci w roku 1989. 


Trzy lata później jej syn Witold stworzył Fundację Kuncewiczów, której celem było utrwalanie pamięci i dorobku światopoglądowego i literackiego Marii i Jerzego Kuncewiczów poprzez wielopłaszczyznowe działania w kierunku zbliżenia międzynarodowego, prowadzenie działalności na rzecz promocji Kazimierza Dolnego, jego historii i zabytków, upowszechnianie kultury i sztuki.


W roku 2005, z inicjatywy wolontariuszy Fundacji Kuncewiczów oraz utworzonego Stowarzyszenia Kuncewiczówka, Sejmik Województwa Lubelskiego podjął uchwałę o wykupieniu całej nieruchomości i przekazaniu jej Muzeum Nadwiślańskiemu, jako placówce podległej Urzędowi Marszałkowskiemu. Witold Kuncewicz ofiarował nowemu użytkownikowi wyposażenie domu i znajdujące się ruchomości.


Obecnie działa tu oddział literacki Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym, poświęcony Kuncewiczom. Zachowano wnętrza wraz z ich oryginalnym wyposażeniem, więc zwiedzający ma wrażenie pobytu we wciąż zamieszkałym, tętniącym życiem miejscu. 


W willi "Pod Wiewiórką" są dwa pokoje gościnne udostępniane turystom. Naprawdę warto tam zajrzeć. Zostałam niezwykle mile przyjęta, a wizyta uświadomiła mi, jak mało wiedziałam o historii tego miejsca i jego mieszkańcach. 


Dom Kuncewiczów zaprasza: https://mnkd.pl/dom-kuncewiczow/

Warto też wybrać się na cmentarz, gdzie pochowani są państwo Kuncewiczowie. Kilka minut spacerkiem od ich domu. Mieszkańcy Kazimierza wskażą drogę, a grób jest łatwo dostrzegalny przy głównej alei.  


niedziela, 10 września 2023

Narodowe Czytanie 2023

Wczoraj odbyła się już 12. edycja Narodowego Czytania, wydarzenia inicjowanego co roku przez Kancelarię Prezydenta RP. W moim mieście zorganizowała je Książnica Płocka w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa 2023 „Żywe dziedzictwo – tradycje od pokoleń”. 

W tym roku przypadła 160. rocznica wybuchu powstania styczniowego i stąd wybór lektury pokazującej, że powstanie było „efektem tego romantycznego ducha, który wtedy się rodził, tej (…) niezgody na niewolę, na tyranię, tego pragnienia wolności, które tak bardzo rozgorzało wtedy w Polakach, zwłaszcza w ludziach młodego pokolenia”.

Elżbieta Dobroń- wicedyrektor Książnicy i Mariusz Pogonowski, aktor prowadzący imprezę

Miałam przyjemność słuchać fragmentów "Nad Niemnem" Elizy Orzeszkowej w pięknej scenerii ogrodów Książnicy. Czytali je włodarze Płocka, ludzie piastujący wysokie stanowiska, ale też młodzież, między innymi z mojej szkoły, Zespołu Szkół Centrum Edukacji im. Ignacego Łukasiewicza.

Nie będę szczegółowo wymieniać uczestników, bo zrobiły to już inne portale. Dla mnie ważniejszy był klimat, jak stworzyły panie z Książnicy. Były tam elementy dworku szlacheckiego oraz wiejskiej chaty. Zadbano nawet o wodę z cytryną dla wszystkich zebranych w ten upalny dzień. Aranżacja miejsca, stroje, w których czytano XIX-wieczną powieść, sprawiły, że przeniosłam się myślami do Bohatyrowicz i Korczyna. 

Byłam tam  przecież nie tylko oczami wyobraźni, podczas lektury książki, ale osobiście odwiedziłam te miejsca w 2012 roku. Tak się składa, że właśnie wtedy zainicjowano Narodowe Czytanie, w które co roku włącza się Książnica Płocka.

Za rok będziemy czytać "Kordiana" Słowackiego. Może do tego czasu skończę ósmą część "Podróży literackich", poświęconą właśnie temu poecie. Trzymajcie kciuki:)

poniedziałek, 4 września 2023

Pomnik Słowackiego w Miłosławiu

214 lat temu urodził się Juliusz Słowacki. Dziś jednak nie o nim, ale o jego pomniku. Otóż nie tak dawno przejeżdżałam przez Miłosław. Właścicielem tej wielkopolskiej miejscowości był w XIX wieku Józef Kościelski, wielki miłośnik poety. W 1899 roku ufundował pierwszy na ziemiach polskich monument Słowackiego. 

Pozwolenie na jego pobudowanie w swoim prywatnym parku musiał otrzymać od władz w Berlinie. Starania trwały kilka miesięcy, aż wreszcie w 90. rocznicę urodzin poety pomnik został odsłonięty. Jego autor, Władysław Marcinkowski, tak pisał o swoim dziele: Trzeba ten pomnik oglądać wieczorem, na tle dębów i świerków, przy oświetleniu księżyca, w uroczym ustroniu miłosławskiego parku, aby się przekonać, że go owiewa dziwny czar poezji i smętku, pod którego wrażeniem człowiek mimo woli wzdycha i szeptem powtarza „Smutno mi Boże”.

Córka fundatora, Katarzyna Kościelska, pozowała artyście do postaci przytulonej do stóp cokołu, symbolu prostej dziewczyny z ludu. We wrześniu 1899 roku na odsłonięcie pomnika zjechało się ponad trzysta osób ze wszystkich trzech zaborów. Wśród nich był Henryk Sienkiewicz, który wygłosił patriotyczną mowę. Pisarz poznał wtedy Marię Radziejewską, czwartą z pięciu kobiet swego życia, które miały na imię Maria. 

Miłosławski pomnik Słowackiego przetrwał do czasów współczesnych. W okresie II wojny światowej zdemontowano jedynie popiersie poety, które przetrwało wojnę, schowane w piwnicy pobliskiego folwarku. Po zakończeniu wojny trafiło na dawne miejsce.

Poeta nigdy nie był w Miłosławiu, ale w czasie Wiosny Ludów już bardzo chory przyjechał do Wielkopolski i zatrzymał się w Poznaniu. Cieszył się jak dziecko na wieść o zwycięstwie polskiego oddziału pod Miłosławiem 30 kwietnia 1848 roku. Tydzień później został zmuszony przez władze pruskie do opuszczenia Wielkopolski. Rok później już nie żył. 

Warto zobaczyć jego miłosławski pomnik. Stoi w pięknym dużym parku, w którym znajdują się liczne stawy, trzy wyspy, cztery kanały, nad którymi przerzucono mostki, a także sieć dróżek spacerowych. Ozdobą parku są aleje, wśród nich grabowo-lipowa, prowadząca do drewnianego krzyża i grabowa wiodąca w kierunku pomnika Słowackiego. W dawnym pałacu Kościelskich (na terenie parku) mieściło się między innymi gimnazjum im. Juliusza Słowackiego, a obecnie jest tu Zespół Szkolno-Przedszkolny. Uczniom i pracownikom tej placówki życzę dobrego roku szkolnego. 

poniedziałek, 28 sierpnia 2023

Piotr Skarga w Grójcu

Przejeżdżając przez Grójec, przypomniałam sobie, że urodził się tam Piotr Skarga. Ten renesansowy kaznodzieja i pisarz przyszedł na świat 2 lutego 1536 roku na północ od miasta, przy drodze do wsi Kobylin, gdzie mieszkali jego rodzice, młynarz Michał Skarga i Anna ze Świętków. Piotr znany był też pod nazwiskiem Powęski, którym posługiwał się jego dziadek. 

Nie będę przytaczać tu jego biografii, bo z Grójcem związane jest tylko piętnaście lat jego życia. Potem przeniósł się do Krakowa na studia. Piotr był najmłodszy z rodzeństwa. Miał trzech braci (Franciszka, Mikołaja i Stanisława oraz dwie siostry (których imion nie znalazłam). W roku 1564 we Lwowie przyjął święcenia kapłańskie i jako kanonik zaczął działalność kaznodziejską m.in. przy katedrze lwowskiej. Był pierwszym rektorem uniwersytetu w Wilnie. 

Grójec uhonorował go pomnikiem przy kościele św. Mikołaja, gdzie młody Skarga zdobywał pierwszą wiedzę w przyparafialnej szkole. Po raz pierwszy idea budowy pomnika Piotra Skargi w Grójcu zrodziła się w 300. rocznicę jego śmierci - w 1912 roku. Plan ten zrealizowano dopiero 80 lat później. 15 sierpnia 1996 roku uroczyście odsłonięto w Grójcu pomnik autorstwa Andrzeja Renesa. Jest to jeden z dwóch pomników Skargi w Polsce. Drugi można zobaczyć w Krakowie. 

W kościele świętego Mikołaja w Grójcu zachowała się do dziś chrzcielnica z 1482 r., przy której ochrzczono Piotra Skargę. Obecnie znajduje się ona przy kruchcie, po prawej stronie i spełnia rolę kropielnicy. Niestety, gdy przyjechałam na miejsce, kościół był zamknięty. 

Kaznodzieja znany jest przede wszystkim z "Kazań sejmowych". Dzieło to po raz pierwszy wydane zostało w 1579 roku. Za życia Skargi publikowano je w sumie osiem razy, a w następnych stuleciach całkowita liczba wydań przekroczyła dwadzieścia. Powstały one pod wrażeniem sejmu, który obradował w Warszawie w lutym i marcu 1597 roku.

W czasie sesji nie podjęto żadnych uchwał, obradom za to towarzyszyły ciągłe awantury. Obserwując całkowitą niemoc sejmu, Skarga postanowił zabrać głos. Jego osiem kazań, dołączonych do drugiego wydania "Kazań na niedziele i święta", zawiera krytykę rządzących Rzeczpospolitą. Kaznodzieja królewski omawiał w nich kolejno sześć najgroźniejszych chorób nękających Polskę: brak miłości ojczyzny, kłótnie wewnętrzne, tolerowanie herezji, osłabienie władzy monarszej, złe prawa oraz grzechy i złości jawne.

Kazania Piotra Skargi omawia się we fragmentach w pierwszej klasie liceum. Moi uczniowie znają też obraz Jana Matejki "Kazanie Skargi". Korzystając z różnych aplikacji, przerabiają tekst i obraz tak, aby jak najwięcej zapamiętać. Ich pracę możecie zobaczyć na zamieszczonych tu zdjęciach. 


Za tydzień uczniowie wrócą do szkoły. Już się nie mogę doczekać, kiedy znów będę się z nimi bawić literaturą:)

poniedziałek, 14 sierpnia 2023

Wokulski w Skierniewicach

Zbliżają się egzaminy poprawkowe, więc niektórzy uczniowie nie mogą do końca odpocząć w wakacje od nauki. Nie chciało się nic robić w roku szkolnym, trzeba teraz... Wiedzą o tym doskonale tegoroczni maturzyści, którzy zignorowali złotą regułę: Nawet jak nie ma "Lalki" Prusa na maturze, to i tak jest 😂

Nawiązuję do tego popularnego wśród moich uczniów powiedzenia z dwóch powodów. Po pierwsze moi wiedzą, że znajomość tej powieści Prusa niemalże gwarantuje zdanie matury z języka polskiego, są w niej bowiem chyba wszystkie motywy pojawiające się w tematach wypracowań na tym egzaminie. Znajomość tej lektury zapewnia więc dostarczenie odpowiednich argumentów do udowodnienia niemal każdej tezy na rozprawce. 

Po drugie, tak się złożyło, że niedawno przejeżdżałam przez Skierniewice, gdzie ma miejsce jedna z ważniejszych scen tej powieści. Możemy tam spotkać pomnik Wokulskiego na peronie. Przypomnijmy sobie, co bohater "Lalki" tam robił. 

Na zaproszenie pani Hortensji, ciotki Izabeli mieszkającej w Krakowie, Łęccy z Wokulskim (już narzeczonym Izy) i Starskim (udającym się zagranicę) jadą koleją. Przekonani, że Stach nie zna angielskiego, Izabela i Starski opowiadają o tym, jak podczas pieszczot zgubili prezent od Wokulskiego, czyli medalion z metalem od Geista. Załamany Stach prosi konduktora, żeby udawał, że jest do niego telegram. Pod tym pretekstem żegna się oschle ze wszystkimi, Starskiemu mówi, że wcale nie jest tak wspaniały i demoniczny, czym daje do zrozumienia, że rozumie po angielsku. Z ukochaną żegna się już z peronu w języku Szekspira.

Oddajmy głos Prusowi:

— Co to za stacja? — spytał Wokulskiego.

— Skierniewice — odpowiedziała panna Izabela.

Konduktor otworzył drzwi. Wokulski zerwał się z siedzenia. Potrącił pana Tomasza, zatoczył się na przeciwną ławkę, potknął się na stopniu i wbiegł do bufetu.

— Wódki!… — zawołał.

Zdziwiona bufetowa podała mu kieliszek. Podniósł go do ust, ale uczuł ściskanie

w gardle i nudności i postawił kieliszek nie tknięty. (...)

Wokulski z bufetu poszedł na koniec peronu. Kilka razy odetchnął głęboko, napił się wody z beczki, przy której stała jakaś uboga kobieta i paru Żydków. Powoli oprzytomniał,a spostrzegłszy nadkonduktora rzekł:

— Kochany panie, weź do rąk jaki papier…

— Co to panu?…

— Nic. Weź pan z biura jaki papier i przed naszym wagonem powiedz, że jest telegram

do Wokulskiego.

— Do pana?…

— Tak…

Nadkonduktor mocno się zdziwił, ale poszedł do telegrafu. W parę minut wyszedł

z biura i zbliżywszy się do wagonu, w którym siedział pan Łęcki z córką, zawołał:

— Telegram do pana Wokulskiego!…

— Co to znaczy?… pokaż pan… — odezwał się zaniepokojony pan Tomasz.

Ale w tej chwili obok nadkonduktora stanął Wokulski, odebrał papier, spokojnie

otworzył go i choć w tym miejscu było zupełnie ciemno, udał, że czyta.

— Co to za telegram?… — zapytał go pan Tomasz.

— Z Warszawy — odparł Wokulski. — Muszę wracać.

— Wraca pan?… — zawołała panna Izabela. — Czy jakie nieszczęście?…

— Nie, pani. Mój wspólnik wzywa mnie.

— Zysk czy strata?… — szepnął pan Tomasz wychylając się przez okno.

— Ogromny zysk — odparł tym samym tonem Wokulski.

— A… to jedź… — poradził mu pan Tomasz.

— Ale po cóż ma pan tu zostawać? — zawołała panna Izabela. — Musi pan czekać na pociąg, a w takim razie lepiej niech pan jedzie z nami naprzeciw niego. Będziemy jeszcze parę godzin razem…

— Bela wybornie radzi — wtrącił pan Tomasz.

— Nie, panie — odpowiedział Wokulski. — Wolę stąd pojechać na lokomotywie aniżeli tracić parę godzin.

Panna Izabela przypatrywała mu się szeroko otwartymi oczyma. W tej chwili spostrzegła w nim coś zupełnie nowego i — zainteresował ją.

„Jaka to bogata natura!” — pomyślała. (...)

Został na peronie sam i przysłuchiwał się szumowi odlatującego pociągu; (...)

No, przynajmniej opłaciła mi się nauka angielskiego…” (...)


Noc była gwiaździsta, pola ciemne, wzdłuż kolei w wielkich odstępach paliły się sygnałowe latarnie. Wokulski idąc rowem potknął się o spory kamień i w jednej chwili stanęły mu przed oczyma ruiny zamku w Zasławiu, kamień, na którym siedziała panna Izabela, i jej łzy. Ale tym razem poza łzami błysnęło spojrzenie pełne fałszu. (...)
Pociąg z wolna zbliżał się. Wokulski nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, upadł na szyny. Drżał, zęby mu szczękały, schwycił się oburącz podkładów, miał usta pełne piasku…
Na drogę padł blask latarń, szyny zaczęły cicho dźwięczeć pod toczącą się lokomotywą…
„Boże, bądź miłościw…” — szepnął i zamknął oczy.
Nagle uczuł ciepło i gwałtowne szarpnięcie, które strąciło go z szyn… Pociąg przeleciał o kilka cali od głowy obryzgując go parą i gorącym popiołem. Na chwilę stracił przytomność, a gdy ocknął się, zobaczył jakiegoś człowieka, który siedział mu na piersiach i trzymał za ręce.
— Co wielmożny pan robi najlepszego?… — mówił człowiek. — Kto słyszał takie rzeczy… Przecie Bóg…
Nie dokończył. Wokulski zepchnął go z siebie, pochwycił za kołnierz i jednym szarpnięciem rzucił na ziemię.
— Czego chcesz ode mnie, ty podły!… — zawołał.
— Panie… wielmożny panie… ja przecie jestem Wysocki…
— Wysocki?… Wysocki?… — powtórzył Wokulski. — Kłamiesz, Wysocki jest w Warszawie…
— Ale ja jego brat, dróżnik. Przecie mi wielmożny pan sam miejsce tu wyrobił jeszcze
w przeszłym roku, po Wielkanocy…  (...)

Wokulski przytulił twarz do ziemi. Zdawało mu się, że z każdą łzą spada mu z serca jakiś ból, jakiś zawód i rozpacz. Wykolejona myśl poczęła układać się do równowagi. Już zdawał sobie sprawę z tego, co robił, i już zrozumiał, że w chwili nieszczęścia, kiedy go wszystko zdradziło, jeszcze pozostała mu wierną — ziemia, prosty człowiek i Bóg…

Wszystkim zdającym egzaminy poprawkowe życzę powodzenia!

piątek, 4 sierpnia 2023

Neapol po raz ostatni: oczami J. Ig. Kraszewskiego

Domyślam się, że już macie dość moich postów z Neapolem, ale nie mogłam pominąć relacji najpłodniejszego polskiego pisarza XIX wieku, czyli Józefa Ignacego Kraszewskiego. Jest on autorem Kartek z podróży 1858-1864, gdzie dokładnie opisuje swój pobyt w tym mieście. Oto kilka najciekawszych, według mnie, fragmentów.

Port w Neapolu

Szczęśliwi są prawdziwie ci, co jadąc się uczyć nowych krajów i ludzi, nie potrzebują się ani z czasem, ani z kosztem rachować, którym nie truje dni swobodnych, przypomnienie zaległej pracy i straconego grosza...


Deszcz, ten tak częsty gość w Neapolu, odświeżył wczoraj parne powietrze i po mokrej jeszcze ziemi, choć już słońce chwilami się zza chmur pokazywało, a chwilami kropił deszczyk, ruszyliśmy z nowym przewodnikiem, który do nas przystał w Pozzuoli... Ranek jakby naumyślnie na wycieczkę był stworzony, niezbyt skwarny, na pół chmurny, pół słoneczny, oświecał okolicę fantastycznie podzielonemi światłami i cieniem.

Na dole przed Albergo Gran Bretagna, gdzieśmy się zatrzymali, stało już mnóstwo okulbaczonych osiołków do wycieczek w góry, stworzeń nieszczęśliwych, których tu wszyscy używają, zapewne z powodu, że są bezpieczniejsze od koni.

Nie pamiętamy w podróży nigdzie lepszego stołu i przy niewielkim koszcie, wytworniejszego jadła; lepszych ryb, owoców a nawet wina. Być bardzo może, iż usposobienie, trud, długie zresztą wygłodzenie przykładały się także do osmaczenia nam obiadów. Przyczyniało się i to do dobrej dla nas usługi, żeśmy byli prawie sami, bo w tych miesiącach wędrowców jest najmniej w Neapolu.

Zeszliśmy na S.Lucia, poszukując łódki i wioślarza, o co nie tylko nie było trudno, ale gdy myśl naszę odgadnięto zaledwie, opędzić się nastręczającym kłopot był niemały. 

Lazzaroni, ukazujący się około portu i nad morzem, powyświeżani byli od niedzieli. Nie śmiem zaręczać, czy się myli, bo dla Włocha woda jest wstrętliwą, a czynność mycia niezrozumiałą, ale mieli pyszne czapki czerwone, jak z igły i koszule białe.

Tej przejażdżce, jakkolwiek długiej, ktokolwiek zna Neapolitańską zatokę, dziwić się nie będzie, widok na nią, czy we dnie, czy o zachodzie, czy przy księżycu zachwycający. 

Mam nadzieję, że zainteresowałam Was Kartkami z podróży J. J. Kraszewskiego. Całość znajdziecie tu: https://www.wbc.poznan.pl

środa, 26 lipca 2023

Miłość, miłość w Neapolu

Wracamy jeszcze na chwilę do Neapolu, bo nie można pominąć Zygmunta Krasińskiego, który spośród chyba wszystkich polskich pisarzy odwiedzał to miasto najczęściej – aż dziewięć razy. A dziś jest doskonała okazja, bowiem przypada 180. rocznica jego ślubu z Elizą Branicką. Nie o niej jednak będzie mowa, tylko o miłości jego życia – Delfinie Potockiej, z którą związane było aż osiem pobytów (oprócz pierwszego) w Neapolu. 

Widok na Neapol z Wezuwiusza

Po raz pierwszy poeta przybył do tego miasta w połowie marca 1835 roku i pozostał w nim dwa miesiące. Było zimno, padał śnieg, więc Krasiński był rozczarowany przedwiośniem południa Włoch. Szybko to się jednak zmieniło, bowiem 1 kwietnia wybuchł Wezuwiusz i przez trzy godziny można było podziwiać niecodzienny spektakl oddziałujący na wyobraźnię poety. Trzy tygodnie później wchodzono już na wulkan, z czego Krasiński skorzystał, ale o tym kiedy indziej. Kochał się wtedy w Joannie Bobrowej i do niej przede wszystkim słał listy z Neapolu, ale miało się to wkrótce zmienić. Kolejny pobyt w tym mieście (i wszystkie następne) wiążą się już z inną kobietą.

Erupcja Wezuwiusza z 1822 roku
(źródło: Wikipedia)

W połowie grudnia 1838 roku Zygmunt otrzymał od ojca propozycję (jak zwykle nie do odrzucenia) spędzenia zimy w Neapolu. Zatrzymali się w nieistniejącej już Villi di Roma nad Zatoką Neapolitańską. Na Wigilię zostali zaproszeni przez znajomą ojca, Honoratę Komarową, której córki poznał Zygmunt w dzieciństwie. Najstarsza z nich, Delfina, miała teraz niespełna trzydzieści dwa lata i była żoną bezwzględnego tyrana Mieczysława Potockiego, z którym żyła w separacji (później się rozwiedli).
 Zwróciła uwagę prawie dwudziestosiedmioletniego poety, choć nie była to miłość od pierwszego wrażenia. Przeciwnie, kłócili się nawet, a Zygmunt uważał ją za dość rozkapryszoną damę. Dopiero jak zainteresował się bliżej jej osobą, trudnym życiem z Potockim i dramatem umierania jej dzieci w niemowlęctwie, stała mu się najbliższa na świecie. Była wysoką, zgrabną blondynką o niebieskich oczach. Miała piękny głos (czym oczarowała nawet Chopina) i była inteligentna. Przypominała Krasińskiemu Joannę Bobrową, z którą pół roku wcześniej musiał zerwać romans pod naciskiem ojca. 

Moritz Michael Daffinger, Delfina Potocka 1830

Kiedy więc w połowie lutego 1839 roku opuszczał Neapol, udając się do Rzymu, napisał do Delfiny:
Ledwom cię poznał, już cię żegnać muszę, 
A żegnam ciebie, jak gdybym przez wieki 
Żył z tobą razem i kochał twą duszę,
A teraz jechał w jakiś kraj daleki 
I nie miał nigdy już obaczyć ciebie,
chyba gdzieś – kiedyś – po śmierci – tam, w niebie!

Nie tylko jednak w poezji znajdziemy dowody miłości Zygmunta do Delfiny. To lutowe rozstanie zapoczątkuje dwudziestoletnią ich korespondencję (niemal do śmierci Zygmunta) liczącą przeszło pięć tysięcy listów! Niestety do naszych czasów zachowało się niewiele ponad siedemset. Większość uległa spaleniu po niemieckim bombardowaniu Warszawy w 1944 roku. 

Ulica Chiaia, przy której stał dom Komarów

Spotykali się w różnych częściach Europy, ale do Neapolu wracali najchętniej. Matka Delfiny miała tam dom przy ulicy Chiaia, więc mogli się spotykać poza oczami wścibskich. Poeta bywał nawet w teatrze, ale nie z ukochaną. Już w kwietniu tego samego 1839 roku widzieli się znowu w Neapolu. Po raz pierwszy od długiego czasu był szczęśliwy. Układał wtedy wiersze inspirowane poezją Mickiewicza, np. Zawsze i wszędzie. 

Teatr Mercadante za czasów Krasińskiego znany jako Teatro del Fondo


Ponownie odwiedzali Neapol w styczniu, lutym i czerwcu 1840 roku. Poeta uwielbiał siedzieć na dywanie u stóp zajmującej kanapę ukochanej, która czytała mu listy od słynnych jej znajomych. Sielankę przerywały choroby Zygmunta (cierpiał na oczy i migreny) oraz konieczność ukrywania miłości do kobiety zamężnej. Doszła do tego jeszcze rozwijająca się choroba jelit, która całkowicie odebrała poecie poczucie sensu życia. We wrześniu 1840 roku spędzał z ukochaną miesiąc w Neapolu i napisał wiersz Do Delfiny. Po śmierci, w którym czytamy: 
Jam bardzo kochał – zanadto – za wiele!
Jam bardzo kochał – aż, znękan rozdziałem,
Duszem wypłakał. – Jam nie mógł w rozdziale
Żyć z tobą tutaj – więc tutaj skonałem.

Chciał umrzeć w Neapolu w objęciach Delfiny, ale nie było mu to dane. 

Via Toledo – jedna z głównych ulic Neapolu
Kolejny raz widzieli się w tym mieście w styczniu 1841 roku, ale mimo karnawału, nie bywali razem w towarzystwie. Generał Krasiński planował już małżeństwo syna z Elizą Branicką i wiedząc o jego romansie, odcinał go od finansów ilekroć doszły do niego wieści o spotkaniu kochanków. Ich rozstanie, spowodowane zaplanowanymi zaręczynami Zygmunta odbyło się w Neapolu 4 lipca 1841 roku. Na pożegnanie Delfina dała ukochanemu pierścionek. Nie mogąc się z nią rozstać, wracał do pokoju kilka razy, ledwie zdążył na statek. Przepływał z portu koło Villa di Roma, w której zatrzymała się Delfina. Wyszła na taras i machała mu, ale on ze względu na słaby wzrok, ledwo ją widział. Upewniał się u służącego, czy stoi jeszcze i machał również. 

Statek odpływający z portu w Neapolu

Spotykali się później, nawet wtedy, gdy Zygmunt był już żonaty, ale nie w Neapolu.