niedziela, 21 marca 2021

Wiosno, wiosenko...

Dziś literacko o wiośnie, bo tak się cieszę, że w końcu przyszła! Przynajmniej ta astronomiczna. Na tę za oknem trzeba jeszcze trochę poczekać. Przypomniała mi się taka piosenka z dzieciństwa: Wiosno, wiosenko przyjdź tutaj, wołam Cię. Czy jesteś za górami, za rzeką za lasami, wiosno, wiosenko... Nie mogę nigdzie znaleźć autora tych słów. Może ktoś zna?

Wiosna gdy przyjdzie, co nią czynić? - pytał Mikołaj Rej pięćset lat temu. I zaraz sobie odpowiadał: 

Bo gdy przypadnie wiosna, azaż owo nie rozkosz z żonką, z czeladką po sadkoch, po ogródkoch sobie chodzić, szczepków naszczepić, drobne drzewka rozsadzić, niepotrzebne gałązki obcinać, mszyce pozbierać, krzaczki ochędożyć, okopać, trzaskowiskiem osypać? Bo tego trzeba, aby około młodego drzewka chwast nie rósł, bo co by miało drzewko róść, to mu onę wilgotność chwast wyciągnie. Też gdy młode drzewka rozsadzasz, niepotrzebne gałązki precz obrzeż i wirzch, jeśliby się wyniósł wysoko, bo nowo wsadzony korzeń, gdy jeszcze w sobie wilgotności nie ma, gdzie wiele gałęzi na górze, nie może ich używić. Też gdy szczepisz a pniaczek rozbijesz, tedy nożykiem nadobnie gniazdeczka, gdzie masz gałązkę wsadzić, wybierz, tedy i gałązka pięknie przystanie, i pniaczek jej nie ściśnie a nie zmorzy, i wnet ją snadniej sok obleje, iż się prędko przyjmie.

Także zamierzam w tym roku wieść żywot człowieka poczciwego na wsi, skoro podróżować nie można. Chociaż cały czas mam nadzieję, że uda mi się gdzieś wyskoczyć. Tymczasem cieszę się działką i wiosną. 

Na­plot­ko­wa­ła so­sna,

że już się zbli­ża wio­sna.

Kret skrzy­wił się po­nu­ro:

„Przy­je­dzie pew­nie furą”.

Jeż się na­je­żył sro­dze:

„Ra­czej na hu­laj­no­dze”.

Wąż syk­nął: „Ja nie wie­rzę.

Przy­je­dzie na ro­we­rze”.

Kos gwizd­nął: „Wiem coś o tym.

Przy­le­ci sa­mo­lo­tem”.

„Skąd zno­wu - rze­kła sro­ka -

Ja jej nie spusz­czam z oka

I w ze­szłym roku, w maju,

Wi­dzia­łam ją w tram­wa­ju”.

„Nie­praw­da! Wio­sna zwy­kle

Przy­jeż­dża mo­to­cy­klem!”

„A ja wam to do­wio­dę,

Że wła­śnie sa­mo­cho­dem”.

„Nie­praw­da, bo w ka­re­cie!”

„W ka­re­cie? Cóż pan ple­cie?

Oświad­czyć mogę krót­ko,

Przy­pły­nie wła­sną łód­ką”.

A wio­sna przy­szło pie­szo -

Już kwia­ty z nią się śpie­szą,

Już tra­wy przed nią ro­sną

I szu­mią: „Wi­taj wio­sno!”.

(Jan Brzechwa "Przyjście wiosny")

Już w po­wie­trzu wio­snę sły­szę…

Czy ty też?

Ser­ce pa­trzy w me za­ci­sze…

Czy ty wiesz?


Świat wio­śnie­je, w słoń­cu cały,

W świ­tach zórz…

Wró­ble się roz­świer­go­ta­ły:

„Cóż, czy już?” (...)

(Julian Tuwim)

Pozdrawiam wiosennie 😃



środa, 10 marca 2021

Wenecja okiem Kraszewskiego

Aż nie mogę uwierzyć, że nie pisałam dotąd o Wenecji! A byłam tam w 2009 roku, więc dość dawno. Wtedy jeszcze nawet nie przyszło mi do głowy, że będę kiedyś pisać blog i książki. Dlatego nie mam zbyt wielu zdjęć, które mogę pokazać, większość jest zbyt osobista. Nie pisałam o Wenecji na blogu także dlatego, bo nie miałam świadomości, który naszych pisarzy ją odwiedził i zostawił po tym pobycie ślad w swojej twórczości. Przede wszystkim był to Józef Ignacy Kraszewski, który ponad sto stron swoich Kartek z podróży poświęcił temu miastu. Zatem oddaję mu głos.

"Nie wiem czy na wszystkich, ale na mnie w początku przykre wrażenie ruiny bez majestatu uczyniła Venecja, -wieżyce ponachylone, popękane murów ściany, ołowiane kopuły, biała barwa zimna rozlana wszędzie jakby śmiertelnym okrywająca ją całunem, coś wiejącego pustkowiem i opuszczeniem uderzyły mnie tęsknicą. Inną tę Venezia la bella znaleźć się  spodziewałem; zapomniałem, niestety, że z królowej stała się niewolnicą, służebną... Kto długo marzył  o czymś, zawsze doświadcza w pierwszej chwili tego bolesnego odczarowania; siła myśli bowiem więcej tworzy niż rzeczywistość dać może".

"Zaledwie statek w porcie się zatrzymał, otoczyły nas zewsząd usłużne gondole (...) wyglądały niepoetycznie, pospolicie, kilka ław z przodu, ocieniający od skwaru słonecznego pstry baldachim (...) Gondoljerowie dość obszarpani byli i zdawali się myśleć tylko o zarobku..."

"Ludziom i gmachom Wenecji potrzeba się nie jeden raz przypatrzeć, aby je lepiej ocenić. (...) Przeszedłszy plac św. Marka i minąwszy kościół, którego obejrzenie szczegółowe na inny dzień odłożyliśmy (...), udaliśmy się do pałacu dożów. (...) Podróżny mimo pośpiechu wstrzymuje się tu nie mogąc się nasycić wspaniałością tego pomnika..."


"Wsiedliśmy zadumani do gondoli... i popłynęliśmy znowu wzdłuż miasta aż do końca Canal grande... Widok był przecudny... Niebo było prawie bez chmurki, powietrze ogrzane, cisza głęboka... chciało się płakać..." 
"...kazaliśmy się wieźć do Hotelu di Luna przy placu św. Marka, gdzie szczęściem znalazł się jeszcze jeden pokój wolny na dole, który nas gościnnie przyjął i chwilę spoczynku zapewnił". 


"Wyszedłszy na plac od dzwonnicy w lewo zaraz postrzegasz naprzeciw arkad kawiarni Florian i Sutil mnóstwo powystawianych krzeseł... Większa część osób wzdłuż placu żywą odbywa przechadzkę. (...) Ile się tu zjada  i wypija lodów, sorbetów, limoniady, żadna statystyka nie obliczy. Mężczyźni z cygarami w ustach chodzą, rozmawiają lub przysiadają na chwilę dla przejrzenia gazet. Kobiet z wyższego towarzystwa nie widać".
"Mieliśmy zaledwie kilka dni do zwiedzenia w Wenecji, a tyle jeszcze do widzenia, że potrzeba było sobie wreszcie powiedzieć z rezygnacją, iż nie zobaczemy wszystkiego". 

Nie będę dalej cytować Kraszewskiego, kto chce, nie zajrzy do jego Kartek z podróży, gdzie znajdziemy sporo o historii Wenecji oraz jej zabytkach. Cóż mogę dodać od siebie? Niewiele... Po pierwsze spędziłam tam tylko jeden dzień i widziałam malutko, a po drugie było to dwanaście lat temu, więc pamiętam jeszcze mniej. Zapamiętałam Wenecję jako piękne, ale zatłoczone i drogie miasto. Chętnie wybrałabym się tam teraz, bo zapewne jest dużo mniej turystów ze względu na obostrzenia. Tęsknię za podróżowaniem!

poniedziałek, 1 marca 2021

Petersburg oczami Iwaszkiewicza

Wróciłam ostatnio myślami do Petersburga. Zainspirowała mnie do tego mała książeczka, znaleziona w mojej biblioteczce. Swoją drogą, ileż tam jeszcze takich książek, odziedziczonych po dziadku i ciotce, które czekają na odkrycie! Otóż ostatnie moje "znalezisko" to Petersburg Jarosława Iwaszkiewicza. A że byłam w tym mieście, opowiem Wam dziś o nim inaczej niż wcześniej - słowami autora wspomnianej książeczki.

Swoją opowieść o stolicy carów zaczyna Iwaszkiewicz od tego, że choć urodził się w imperium rosyjskim (Polska była pod zaborami) nie był w jego stolicy. Dopiero kiedy została ona pozbawiona stołecznego charakteru i nazwana Leningradem, a pisarz skończył siedemdziesiąt siedem lat, nadarzyła mu się okazja zobaczenia na własne oczy miasta z jego snów. 

"Spotkanie to było i zawodem, i niespodzianką, a w każdym razie jednym z najsilniejszych wrażeń podróżniczych, jakie w ogóle przeżyłem. (...) Było to miasto,  o którym się tyle wiedziało od czasów najwcześniejszej młodości. (...) Zdawało się, że z książek znam tutaj każdy kamień, że wiem, jak wygląda Jeździec Miedziany i gdzie szedł z latarką Oleszkiewicz (...) i w jakim miejscu znaleziono zgubiony bot utopionego w przeręblu Rasputina. Przeżywało się to wszystko, ale się nie widziało".  

"Dziwne jest to w człowieku, że wiele, bardzo wiele sobie wyobraża, ale kiedy coś z rzeczy wyobrażanych zobaczy, jego uprzednie przeżycie nabiera innych rozmiarów i rozgrywa się w innym kolorycie".


"Pałac Zimowy, długi, ale i wysoki, położony nad samym brzegiem Newy, ma za tło owe pełne i wieczne jakby wezbrane wody..." W nim Ermitaż ze skarbcem, gdzie zgromadzono "klejnoty petersburskich władczyń, takie na przykład jak cztery zegarki cesarzowej Elżbiety, używane w zależności od barwy sukni, jeden wysadzany brylantami, drugi szafirami, trzeci szmaragdami, a czwarty rubinami. Jest tych klejnotów nieprzebrana ilość". Ten obraz przepychu zestawia Iwaszkiewicz z takimi oto petersburskimi ogłoszeniami prasowymi z tamtych czasów: "Do sprzedania trzydziestoparoletni tkacz z żoną i córką oraz ogier rasy wiackiej". "Dwa domy na sprzedaż... tamże dziwka dworska osiemnastoletnia i kareta czteromiejscowa".


"Parę kroków od naszego hotelu leży piękny plac, Plac Sztuk pięknych z wielką fasadą Rosyjskiego Muzeum i z ładnym pomnikiem Puszkina pośrodku". Tu właśnie wspominał Iwaszkiewicz Adam Mickiewicza "w pełnym rozkwicie młodości, humoru, pełnego wiary w siebie i nawet może wierzącego w szczęście". 

"Na tym placu, na tym trotuarze śmiał się, na tej ulicy gadał po francusku (pani Pawliszczewa, siostrzenica Puszkina, drwiła, że miał bardzo zły akcent, "nowogródzki", nawet nie wileński...) wsadzał panią Szymanowską do dworskiej karety, kiedy jeździła do Zimowego Pałacu na lekcje, których udzielała wielkiej Księżnej Marii, najmłodszej córce Mikołaja I". Chodzi oczywiście o Marię Szymanowską, z córką której po latach Mickiewicz się ożenił.

"Mickiewicz mimo swej młodości, mimo owego prowincjonalnego akcentu, z którego drwiła pani Pawliszczewa, nie daje się nabrać. (...) Widzi od razu, co jest prawdą, co jest istotne, i zadaje sobie sprawę z fasadowości, z blichtru, z fałszu i powierzchowności tej kultury. (...) Myślę, że Mickiewicz winien być wspominany w Leningradzie, chociażby skromnym pomnikiem". Iwaszkiewicz nie doczekał się tego pomnika, ale od 1998 roku (petersburskich obchodów Roku Mickiewiczowskiego, przypadających w 200. rocznicę urodzin poety) stoi on przed Szkołą Średnią nr 216 z rozszerzonym programem nauczania języka polskiego (Grafskij pier. nr 8)

"...serce bije trochę przyspieszonym tempem, kiedy się podchodzi do pomnika Piotra Wielkiego. Teraz już nie dlatego, że śpi w nim zagadka bytu tego olbrzymiego państwa, które Piotr skuł bezwzględną ręką - raczej jest to miejsce wspomnień innego typu..." Wspomnień związanych z Mickiewiczem, Puszkinem, Dostojewskim... Ale o tym już pisałam (tu: Petersburg)