czwartek, 23 maja 2019

Noc Muzeów w Książnicy Płockiej

W tym roku Noc Muzeów spędziłam w Książnicy Płockiej. Dzięki pani dyrektor Joannie Banasiak oraz jej przemiłym współpracownikom, mogłam uczestniczyć w niezwykłym wydarzeniu. Już przed godziną 18.00 ustawiła się długa kolejka przed drzwiami placówki. I nie skracała się do północy! Najwytrwalsi czekali ponad godzinę, aby zobaczyć, co przygotowała dla nich wspaniała ekipa Książnicy.


Już od samego początku, jeszcze w kolejce, goście wprowadzani byli w świat magii, literatury oraz nauki. Tuż przy wejściu kierowani byli do Wypożyczalni Głównej Książnicy, która na tę noc zamieniła się w Stację Kosmiczną im. Stanisława Lema.


Panie "astronautki" przenosiły nas w stronę gwiazd. Można było zobaczyć układ słoneczny, gwiazdozbiór swojego znaku Zodiaku, a nawet wykupić bilet w kosmos!


Na najmłodszych czekał stół pełen artystycznych inspiracji. W niezwykłym skupieniu i pod czujnym okiem pani Małgorzaty Ptaszyńskiej dzieci malowały i kleiły, wykazując się przy tym ogromną wyobraźnią twórczą. Oto jedne z pierwszych prac.


Nie było czasu na doskonalenie rękodzieła, bowiem w Czytelni czekał już Ambroży Kleks. Wszystkich zapraszał do swej Akademii.


Każdy mógł sprawdzić swoją wiedzę z geografii oraz znajomości stosowania sprzętów dziwnych, a w nagrodę otrzymać piegi. Można było także pośpiewać z panem Kleksem oraz zrobić sobie z nim zdjęcie.


Sala Kolumnowa zamieniła się tej nocy w sklep Stanisława Wokulskiego. Jak wiemy, Izabela Łęcka zaopatrywała się w nim na przykład w rękawiczki. Tu także pani Stawska kupiła swojej córce lalkę, o którą toczył się później proces sądowy.


W salonie Łęckich uśmiechem witała nas pani dyrektor Joanna Banasiak, zapraszając do delektowania się atmosferą XIX-wiecznego domu arystokracji.


 Moją uwagę przykuły oczywiście książki, a wśród nich stare wydania powieści Bolesława Prusa.


Niezwykle ekscytująca okazała się także rozmowa ze starym subiektem. Ignacy Rzecki (w tej roli poeta Maciej Woźniak) próbował przekonać mnie do poglądów Napoleona oraz nauczyć sztuki pisania piórem z atramentem. 


W ogrodzie czekali na nas bohaterowie powieści Henryka Sienkiewicza. Można było pojedynkować się z panem Wołodyjowskim, zasiąść w saniach Kmicica, posłuchać wróżby Horpyny i zrobić sobie zdjęcie z niedźwiedziem.


Książnica zadbała nie tylko o strawę duchową, ale także tę niezbędną, aby nie burczało w żołądku. Chleb ze smalcem i skwarkami, smarowany przez panią Alinę Korpolińską,  smakował jak delicje.


I ja w tym wszystkim rozdająca autografy w pierwszym tomie moich "Podróży literackich". Spotkałam nawet swojego ucznia sprzed kilkunastu lat. Prawda, że wyszedł na ludzi? :)


Bardzo dziękuję Paniom z Książnicy Płockiej za niezwykłą Noc Muzeów i Panu Portierowi za miłe towarzystwo:) Do zobaczenia za rok!



niedziela, 12 maja 2019

O podróżach literackich w szkołach

Miałam ostatnio przyjemność gościć w dwóch szkołach podstawowych. Poproszono mnie tam, abym opowiedziała o swoich podróżach literackich. Na co dzień pracuję w liceum i miałam okazję zobaczyć, jak wygląda praca z dużo młodszymi dziećmi. Było to doświadczenie, które pozwoliło mi docenić swoje stanowisko pracy. Oczywiście dzieci są kochane, ale ich ruchliwość i głośność trochę mnie przeraziła. Jestem nauczycielem i wiem, jak trudna jest to praca. Teraz miałam okazję się przekonać, że być nauczycielem w podstawówce jest jeszcze trudniej.
Odwiedziłam dwie różne szkoły. Jedna to wiejska, ale duża, państwowa placówka, druga zaś miejska, ale mała, prywatna. Najpierw zawitałam do Kuczborka. To niewielka miejscowość koło Mławy.


Opowiadałam o patronie szkoły i miejscach z nim  związanych, które odwiedziłam. Młodsze dzieci nie omawiały jeszcze jego twórczości i były bardziej zainteresowane, niż te ze starszych klas, dla których Mickiewicz kojarzy się z czymś, czego najczęściej nie rozumieją. Swoją drogą, wprowadzanie do podstawówki obowiązku omawiania "Pana Tadeusza" uważam za krzywdę wyrządzoną wieszczowi i jego dziełu.

Bardzo spodobała mi się podobizna wieszcza, zdobiąca jedną ze ścian szkoły

Uczniowie pytali o rzeczy związane z osobistym życiem poety. Jak mieli na imię jego bracia, dlaczego wcześnie stracił ojca, na co zmarła jego mama... To ich najbardziej interesowało, ponieważ to właśnie jest najbliższe dziecku w szkole podstawowej. Jak zatem mówić o kompletnie obcym im życiu XIX-wiecznej szlachty? Współczuję polonistom...



Druga szkoła była zupełnie inna. Przede wszystkim w jednej klasie uczy się kilkanaścioro dzieci, a nie kilkadziesiąt. W związku z tym jest szansa na indywidualne podejście do ucznia. Na korytarzach motywacyjne sentencje, naklejki z podstawową wiedzą z różnych dziedzin mają przypominać, że to uczeń jest odpowiedzialny za swoją wiedzę. 


Dlatego nie może być biernym uczestnikiem tego, co się dzieje wokół niego, ale ma współtworzyć środowisko szkolne. Mam nadzieję, że ten trend, który jest coraz bardziej popularny także u nas, zmieni polskie szkoły w bardziej przyjazne dla uczniów i nauczycieli.


Dzieci były w podobnym wieku, ale pytały nie tyle o rodzinę poety, co o jego podróże. Co chwilę słychać było: "Ja tam byłem, proszę pani!" I nie były to przechwałki. Rzeczywiście można było porozmawiać z tymi dziesięcio-jedenastolatkami o Paryżu, Wilnie czy nawet Stambule. Prawie nie dopuścili mnie do głosu, tak bardzo chcieli się podzielić swoimi podróżami z rodzicami. 


W małych grupach, 12-16 osobowych łatwiej było im się otworzyć, zadać pytanie, wyrazić wątpliwość. Szkoda, że polskie publiczne szkoły są na ogół pozbawione tej możliwości. 


W obu placówkach byłam przyjęta z serdecznością, za którą bardzo dziękuję. Jestem wdzięczna dyrekcji oraz nauczycielom za możliwość spotkania się z tymi młodymi ludźmi. Im zaś życzę, żeby znaleźli w sobie pasję, która pozwoli uczynić to życie znośniejszym.

środa, 1 maja 2019

Murzynowo Murzynowskiego

Zupełnie przypadkiem, przejeżdżając przez wieś Rokicie koło Płocka, zatrzymałam się koło romańskiego kościółka.


Świątynia pod wezwaniem św. Piotra i Pawła pochodzi z XIII wieku. Mimo licznych remontów, zachował się do dziś styl romański budowli. Związana jest z nią legenda, która mówi, że w tym miejscu w czasach średniowiecza gromadziły się stada koni. Miejscowi wyłapywali je i za pieniądze z ich sprzedaży pobudowali ten kościół.


Wewnątrz znajduje się złocony ołtarz w stylu barokowym oraz chrzcielnica z XVII wieku. U stóp ołtarza pochowano Stanisława Myśliborskiego, cześnika dobrzyńskiego, zmarłego w 1569 roku.


Sam kościół nie zainteresował mnie jednak tak bardzo, jak stojący koło niego pomnik, upamiętniający pochodzącego z tych stron Stanisława Murzynowskiego. Wieś, w której się urodził ten renesansowy pisarz, jest dziś częścią Włocławka, ale nazwisko zawdzięcza pobliskiemu Murzynowu. Ale za nim o tym, kilka słów o pomniku.


Jak widzicie, oprócz kilku podstawowych danych o Murzynowskim, jest informacja o tym, dlaczego przeszedł do historii. Jako pierwszy przetłumaczył na język polski Nowy Testament (jeszcze przed słynnym Jakubem Wujkiem), a także stworzył zasady ortografii polskiej, które stały się na długie lata obowiązującym wzorem. Studiował w Królewcu i w Wittenberdze, gdzie poznał Marcina Lutra.


Dokonał tego wszystkiego przed 25. rokiem życia, bo tylko tyle żył. Który z dzisiejszych dwudziestolatków może poszczycić się takimi osiągnięciami? Nic dziwnego, że mieszkańcy jego rodzinnych stron, starają się go upamiętnić. W Murzynowie, wsi położonej 5 km od wspomnianego Rokicia (około 10 od Płocka) jest muzeum im. Stanisława Murzynowskiego. Od tej miejscowości bowiem, która była własnością rodu, Murzynowscy wzięli swoje nazwisko.


W przepięknym miejscu, nad samą Wisłą, stoi malutka chata. Na jej zwiedzanie trzeba się umówić telefonicznie, bo zazwyczaj jest zamknięta.


Właścicielem muzeum jest Mazowiecki Ośrodek Geograficzny Uniwersytetu Warszawskiego. Ekspozycja związana jest z historią i etnografią rejonu Murzynowa, zwłaszcza obrazuje zajęcia mieszkańców, przede wszystkim związane z rzeką Wisłą: rybołówstwo, flisactwo, żegluga, ale też wikliniarstwo, sadownictwo, rolnictwo i kult religijny. Eksponowane są akcesoria rybackie – kosze na ryby, sieci, kotwice, żagle, stroje, buty filcowe do chodzenia po lodzie, czy sprzęt do przygotowywania posiłków na łodziach. 


Muszę ponownie się tam wybrać, ale latem. Zima nie sprzyja zwiedzaniu takich miejsc, choć było całkiem uroczo.