środa, 10 stycznia 2024

Romantycy na Wezuwiuszu

Za oknem zima, miło więc wrócić pamięcią do ciepłych dni. Ostatnia moja podróż zagraniczna odbyła się wiosną zeszłego roku. Wędrowałam wtedy po dawnym Królestwie Neapolu, ale nie zdążyłam opisać jeszcze wszystkich zwiedzonych wtedy miejsc, więc z chęcią wracam. O samym Neapolu przeczytacie tu: https://mojepodrozeliterackie.blogspot.com/search/label/Neapol

Wezuwiusz widziany z autostrady

Dziś o wulkanie strzegącym miasta, a zarazem zagrażającym okolicznym mieszańcom, czyli o Wezuwiuszu. Zacznijmy od zwiedzania go przez Mickiewicza. Poeta miał tę okazję 1 czerwca 1830 roku. W towarzystwie Antoniego Edwarda Odyńca i trzech innych współtowarzyszy wspinał się na szczyt wulkanu przez półtorej godziny (nam to zajęło godzinę, ale do pewnego momentu podjechaliśmy samochodem). W XIX wieku można było za to zejść do krateru, co dziś jest zabronione. „Byłem w kraterze Wezuwiusza nad samą paszczą i zajrzałem w gardziel, w jego ogniu zapaliłem laskę i cygaro.” – pisał Mickiewicz do Franciszka Malewskiego, filomaty i przyjaciela z czasów wileńskich. Z relacji Odyńca wynika, że poeta, zobaczywszy Wezuwiusz po raz pierwszy jeszcze z daleka, zdjął czapkę, aby oddać cześć temu cudowi natury. Ze szczytu wulkanu podziwiali Zatokę Neapolitańską i sam Neapol. 

Sześć lat później, również w czerwcu, wspiął się na Wezuwiusz Juliusz Słowacki. Przyglądał się mu bacznie już z okien neapolitańskiego pokoju. Wiemy to z listów do matki: „Od piętnastu już dni siedzę w oknie moim, na ulicy św. Łucji, w Neapolu, patrząc na błękitne morze, na Wezuwiusz, na Neapol ciągnący się w półokręgu na lewo, w dzień biały, w nocy jaskrawy tysiącem świateł. (...) Zachwycony jestem Neapolem, nigdy przedtem nie miałem wyobrażenia o Neapolu – nie wiedziałem, jak ten Wezuwiusz stoi na straży z boku zatoki, otoczony u spodu białym wieńcem małych domków – nie wiedziałem, że można mieszkać o 12 kroków od brzegu morskiego i mieć morze dziedzińcem domu swojego, a Wezuwiusz latarnią stojącą u bramy”.

Wezuwiusz od strony morza

„Kiedy patrzę na Wezuwiusz i na białe domki u stóp jego nad morzem, myślę, że można byłoby w jednym z tych domków szczęśliwe pędzić życie – trzeba by tylko z trzykroć majątku. Wtenczas ty, moja droga, miałabyś mieszkanie z ogródkiem pełnym róż, tulipanów i anemonów – ja miałbym także cichą i żaluzjami zielonymi zasłoniętą pracownią, łódkę z białym żagielkiem na morzu, konia – a potem może miłą i dobrą żonę, różowe dzieci – a potem niechby choć popiół przysypał nasze grobowce.” –  pisał do matki.

Widok z Wezuwiusza na Neapol

Na Wezuwiusz wszedł wraz z czwórką przyjaciół. Wybrali się pod wieczór, drogę oświetlając sobie pochodniami. Nocowali w domku pustelnika, znajdującym się tuż przed samym szczytem, tak by obserwować wschód słońca:

„(...) przed wschodem słońca ruszyliśmy dalej. Trudno się było drapać po osypującym się popiele, ale widok roztrzaskanego szczytu Wezuwiusza wynagrodził nam trud podjęty. Nic piękniejszego, jak ten piekielny obraz żużlowych skał. Niektóre czerwone się wydają jak ogień, inne złotym kolorem siarki umalowane błyszczą od wschodzącego słońca, z niektórych miejsc wydobywają się białe kosmyki dymu. Dalej ogromna przepaść krateru, cicha teraz i połykające rzucane w nią kamienie z ogromnym hukiem. Gdzieniegdzie żużle jeszcze gorące i ciepłe powietrze z ziemi wydobywa się jak z pieca. – Z tej równiny żużlowej widzieliśmy wschód słońca. Nieraz już ta gwiazda zastawała mnie na szczytach gór. Może już mnie zna z twarzy witając mnie tak często pierwszego na ziemi.”

Neapol widziany z Wezuwiusza

Przyznawał się matce do wyobrażeń, których nie powstydziłby się współczesny twórca horrorów:

„Na wulkanie przychodziły mi do głowy różne dziwaczne myśli. Na przykład – myślałem sobie, że nie byłoby cudem wielkim przyrodzenia, gdyby trumny złych ludzi, zakopane w ziemi, przerzynały się przez nią jak strumienie i wpadały podziemnymi drogami do żaru wulkanicznego”.                                  Kiedy pod koniec czerwca na miesiąc przeniósł się do Sorrento, znów widział wulkan z okna wynajętego mieszkania. Matce przesłał oryginalną pamiątkę z Wezuwiusza: „wanienkę z lawy na łzy po Julku”.

Droga na szczyt wulkanu

Do Teofila Januszewskiego pisał:

Patrzałem na Wezuwiusz, aż po lawy ścianie

Drący się księżyc wejdzie, na kraterze stanie

I stamtąd białe czoło obróci do świata. 

Tak zrodzone na grobie dziecko twego brata,

Któremu pierwsza grobu lilia rówieśniczką,

Zamyśloną na ludzi spojrzało twarzyczką

Z cichej ojca mogiły… Gdzie nasz lazurowy

Golf? i ciche przy białym księżycu rozmowy?

Jeszcze trochę do krateru...

Trzeci z wieszczów, Zygmunt Krasiński, zobaczył Wezuwiusz wiosną 1835 roku. Miał wtedy zaledwie dwadzieścia trzy lata i kochał się w mężatce, Joannie Bobrowej. Przesyłał jej kwiatki zerwane u stóp wulkanu. Ja szukałam tam czterolistnej koniczyny.

Koniczyna (czterolistna!) na zastygłej lawie

Nowy Rok 1839 witał z ojcem w blasku niezwykłych petard wydobywających się z krateru Wezuwiusza. 19 stycznia tak relacjonował ten wybuch Konstantemu Gaszyńskiemu:
„Byłem na Wezuwiuszu podczas wybuchu i takem sobie oczy popsuł, że nie wiem, kiedy do miary swej przyjdą. Ale praw­da, że piękny był widok: kitą dymu się odział i rozpuścił ją w poprzek nieba w kształt wiejących piór hełmu nad całą za­toką. Księżyc to za nią się chował, a wtedy czarno i czerwono było na ziemi, wtedy piekło, bo płomienie buchały z krateru, to zza niej się wychylał, a wtedy cała przestrzeń słodką bar­wę czystego światła przybrawszy, wydawała się jako pole bi­twy, na którym potęgi anielskie, dziewicze, szatana pokona­ły. Co kilka minut taka odmiana następowała”. 

Krater Wezuwiusza

Na koniec warto dodać, że i czwarty z naszych największych romantyków wspiął się na szczyt Wezuwiusza. Cyprian Norwid, zakochany w Marii Kalergis, nie liczył się ze stanem swego zdrowia i finansów. U jej boku (oraz innych adoratorów) zwiedził okolice Neapolu w 1845 roku. Sam wulkan nie zrobił na nim takiego wrażenia, jak zasypane przez lawę Pompeje. Ale o tym następnym razem.

poniedziałek, 1 stycznia 2024

Do siego roku!

Stary rok odszedł, robiąc przestrzeń nową

I wszystkie złe rzeczy zabrał już ze sobą.

Niech nowy przyniesie tyko to, co dobre.

Dwanaście miesięcy - niechaj będą szczodre.

sobota, 23 grudnia 2023

Życzenia

Niechaj ten czas świąteczny zbliży do siebie rodziny, rodaków, ludzkość. 

Cieszmy się swoją obecnością, nie tylko prezentami. 

czwartek, 14 grudnia 2023

Książka pod choinkę

Jeśli nie macie jeszcze wszystkich prezentów pod choinkę, serdecznie polecam moje książki, zwłaszcza ostatnią. Poniżej kilka opinii na jej temat, napisanych przez ludzi, którzy ją przeczytali i zechcieli podzielić się wrażeniami. 







Świąteczna promocja na wszystkie moje książki trwa do 20 grudnia, żeby Mikołaj zdążył przed Wigilią 😉 Czekam na Wasze zamówienia pod mailowym adresem az44@wp.pl


poniedziałek, 4 grudnia 2023

Literackie Barbary

Kiedyś hucznie świętowana Barbórka, dziś już jest nieco zapomniana. Podobnie jak imię jej patronki. A jest mi szczególnie bliskie. Nosi je moja chrzestna, ciocia Basia i chrześniaczka, bratanica Basia. Dla nich właśnie, a także moich Czytelniczek o tym imieniu poszukam dziś Barbar w literaturze.

Najwcześniejszy polski tekst, jaki przychodzi mi do głowy, w którym wymienione jest to imię, wyszedł spod pióra Mikołaja Reja. Nosi tytuł  Epitafium Barbary Radziwiłłówny i powstał  w 1551 roku, po śmierci ukochanej żony Zygmunta Augusta. Ta właśnie królowa, jak żadna inna, była wspominana w wielu utworach literackich, nie tylko bezpośrednio po pogrzebie. W kolejnych epokach pisali o niej Alojzy Feliński, Klementyna z Tańskich Hoffmannowa, Julian Ursyn Niemcewicz, Lucjan Rydel i Stanisław Wyspiański. Nasze stulecie także przynosi szereg książek o Litwince, która podbiła serce polskiego króla. I choć początkowo polscy literaci pisali o niej  paszkwile, przedstawiające Barbarę jako czarownicę, która z pomocą sił nieczystych uwiodła monarchę, późniejsze teksty są już na ogół jej przychylne. 

https://wielkahistoria.pl/choroba-barbary-radziwillowny

Basia wymieniona jest w naszym hymnie narodowym. Tekst pochodzi z końca XVIII wieku i pewnie imię to było wtedy w Polsce popularne. Nieczęsto śpiewa się tę zwrotkę, dlatego ją przypomnę: 

Już tam ojciec do swej Basi

Mówi zapłakany –

Słuchaj jeno, pono nasi

Biją w tarabany.

Magdalena Zawadzka jako Basia Wołodyjowska (https://echodnia.eu/swietokrzyskie/baska-z-pana-wolodyjowskiego-debiutowala-w-sandomierzu/ar/9103087)

Myśląc o Basi, widzę obraz żony Michała Wołodyjowskiego z ostatniej części Trylogii Sienkiewicza. Ma około dwudziestu lat. Jest drobna, ma płowe włosy, błyszczące oczy i różowe policzki. Wszędzie jej pełno, jest energiczna. W jej rolę świetnie wcieliła się młodziutka Magdalena Zawadzka. Barbara Wołodyjowska z domu Jeziorkowska miała swój pierwowzór historyczny. Była nim Krystyna Jeziorkowska, córka miecznika podolskiego Walentego. Za Wołodyjowskiego wyszła w 1662 roku, będąc już trzykrotną wdową. U Sienkiewicza jest jedną z najsympatyczniejszych postaci kobiecych z całej jego twórczości. 

Co innego Barbara, a właściwie pani Barbara, jak pisała o niej Maria Dąbrowska w swojej powieści Noce i dnie. Jej kapryśny wizerunek znają chyba wszyscy Polacy 40+ (młodsi też niektórzy), dzięki pięknej kreacji Jadwigi Barańskiej. Możecie mówić, co chcecie, ale ja uwielbiam Barbarę Niechcic! Jest czasami trochę denerwująca, ale życie ją nie rozpieszczało. Wyszła za mąż bez miłości, bo ukochany wolał inną. Do tego jako panienka z miasta, starannie, jak na owe czasy wykształcona, trafiła na wieś zabitą dechami, w brud, smród i ubóstwo. Dzielnie znosiła te trudy, nie skarżąc się nikomu. urodziła czworo dzieci, z których jedno zmarło w dzieciństwie. Była pracowita i wierna mężowi, choć ten jej nie. Kochający i ubóstwiany przez czytelników (a jeszcze bardziej przez widzów serialu) Bogumił zdradzał ją najpierw z panną Wojnarowską, a potem ze służącą. Aż wreszcie opuścił ją na zawsze, przechodząc na tamten świat przed wybuchem wojny światowej. To jego nosiła w sercu do końca książki i nie chciała się spotkać z dawnym ukochanym, mimo że miała ku temu dwa razy okazję. 

Jadwiga Barańska w roli pani Barbary (https://www.facebook.com/photo)

Barbara Niechcic to kobieta wrażliwa, skłonna do refleksji, można by rzec filozofka, zastanawiająca się nad sensem życia. Sfrustrowana, bo nie było jej dane żyć tak, jak tego pragnęła. Jest przy tym szczera wobec siebie i ludzi, troszczy się o najbliższych, a świat nie wydaje się jej czarno-biały, tylko bardziej skomplikowany. Myślę, że jest to najlepiej stworzona bohaterka w całej naszej literaturze. 

(https://kultura.gazeta.pl/kultura/7,114438,29508247)

W tym samym czasie, co Noce i dnie została napisana inna książka z Basią w roli głównej. Tym razem małą Basią, którą opiekują się przypadkowi ludzie. Mowa o Awanturze o Basię Kornela Makuszyńskiego. Najpierw doktorowa z prowincjonalnego miasteczka wysyła bohaterkę pociągiem, z kartką na szyi z zapisanym adresem osoby, do której ma się udać. Jednak kartka ulega po drodze częściowemu zniszczeniu i jest mylnie odczytana. Dziewczynka trafia pod opiekę pisarza Olszowskiego. Wkrótce zgłasza się prawowita opiekunka - Stanisława Olszańska, przyjaciółka zmarłej w tragicznym wypadku matki Basi. Książka była dwa razy sfilmowana - w 1959 i 1995 roku. W rolę tytułowej bohaterki wcieliła się najpierw Małgorzata Piekarska, a następnie Paulina Tworzyańska. 

Paulina Tworzyańska w roli Basi Bzowskiej (https://viva.pl/ludzie/newsy/paulina-tworzyanska)

Barbary w poezji pamiętam dwie. Pierwsza, rzecz jasna, to żona Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Dedykował jej swoje erotyki, pisane w czasie II wojny światowej. Najbardziej znany to chyba Biała magia. W nim Barbara, jeszcze wtedy Drapczyńska (wiersz pisany był pięć miesięcy przed ślubem), jest wymieniona z imienia.  

Stojąc przed lustrem ciszy

Barbara z rękami u włosów

nalewa w szklane ciało

srebrne kropelki głosu. 

I wtedy jak dzban — światłem

zapełnia się i szkląca

przejmuje w siebie gwiazdy

i biały płyn miesiąca.

Przez ciała drżący pryzmat

w muzyce białych iskier

łasice się prześlizną

jak snu puszyste listki.

Oszronią się w nim niedźwiedzie,

jasne od gwiazd polarnych,

i myszy się strumień przewiedzie

płynąc lawiną gwarną. 

Aż napełniona mlecznie,

w sen się powoli zapadnie,

a czas melodyjnie osiądzie

kaskadą blasku na dnie.

Więc ma Barbara srebrne

ciało. W nim pręży się miękko

biała łasica milczenia

pod niewidzialną ręką. 

Zapewne wszyscy znamy jej tragiczny los. Zginęła w czasie powstania warszawskiego, niespełna miesiąc po mężu. Nie miała nawet dwudziestu dwóch lat. 

https://www.facebook.com/kamienienaszaniec/posts/2388727957841731/

Na koniec mało znany wiersz Kazimiery Iłłakowiczówny z cyklu Portrety imion, poświęcony św. Barbarze, patronce dobrej śmierci i tych, co są na nią szczególnie narażeni (górnicy, hutnicy, marynarze, rybacy, żołnierze, kamieniarze...):
Obca wśród swoich, struchlała zawsze, gotowa z lęku do walki,
bezbronna wobec dziecka, służącej i rywalki,
lubi pokoje, w których słońce na grubych pokładach kurzu leży,
lubi ciszę, ciasnotę i mur gruby - tak by było coś na kształt wieży.
Szuka męczeństwa, brnie wszędzie, gdzie trud, znój i opór,
i patrzy tylko, gdzie by głowę położyć pod topór.
Lgnie do biednych, brudnych, chorych i nieporządnych,
wielbi uczonych i śmieje się cicho z przesądnych.
Rzuca się jak lew w niebezpieczeństwo i lęka się pająka, myszy i kwiatu
- Barbara męczennica, obca sobie i światu.

A Wy jakie znacie Barbary w literaturze? Piszcie w komentarzach.

Dzisiejszym Solenizantkom życzę udanego dnia i wszystkiego, co najlepsze.

środa, 22 listopada 2023

"Znachor" w czterech odsłonach

Powieść Tadeusza Dołęgi-Mostowicza z roku 1937 pod tytułem Znachor doczekała się już trzeciej ekranizacji. Pierwszą wyreżyserował Michał Waszyński kilka miesięcy po ukazaniu się książki. Doborowa obsada najlepszych polskich aktorów międzywojnia (Kazimierz Junosza-Stępowski jako profesor Wilczur, Elżbieta Barszczewska w podwójnej roli żony i córki profesora, Witold Zacharewicz, Mieczysława Ćwiklińska i inni)  zapewniła filmowi sukces. 

Trzej odtwórcy roli znachora (https://stare-kino.pl)

Po raz drugi Znachorem zajął się Jerzy Hoffman. Jego ekranizacja z 1981 roku jest klasykiem polskiej kinematografii, zapewne też dzięki licznym powtórkom telewizyjnym w okresach świątecznych. Cudowny Jerzy Bińczycki, wcielający się w postać Rafała Wilczura, to główna siła napędowa filmu, w którym partnerują mu młodziutka Anna Dymna, a także m.in. Tomasz Stockinger, Bernard Ładysz, Artur Barciś, Andrzej Kopiczyński, Jerzy Trela, Piotr Fronczewski.

Jerzy Bińczycki i Artur Barciś
(screen z YouTube/Akademia Polskiego Filmu)

I wreszcie trzecia adaptacja, z tego roku, w reżyserii Michała Gazdy, w której tytułową postać zagrał Leszek Lichota. Na ekranie widzimy też m.in. Marię Kowalską, Mikołaja Grabowskiego, Izabelę Kunę, Roberta Gonerę, Ewę Szykulską czy Macieja Damięckiego. Jest także Artur Barciś, który czterdzieści dwa lata temu grał u Hoffmana młodego Wasylka, syna Prokopa, teraz zaś kamerdynera państwa Czyńskich.

Artur Barciś jako kamerdyner (screen: oficjalny zwiastun Netflixa)

Ekranizacje mają swoje prawa i twórcy filmu mogą puścić wodze fantazji, ale to, co zrobiono z pierwowzorem w najnowszej produkcji, przechodzi ludzkie pojęcie. Weźmy pod uwagę tylko kilka scen. W książce i pierwszych jej adaptacjach żona profesora Wilczura opuszcza go w ich rocznicę ślubu. W najnowszej wersji Znachora, nie wiedzieć czemu, są to urodziny ich córki. Dorosła już Marysia Wilczurówna nie pracuje, jak Bóg przykazał (a Dołęga-Mostowicz opisał) w sklepiku pani Szkopkowej, ale jest kelnerką w żydowskiej karczmie. Tu poznaje zarówno znachora jak i Leszka Czyńskiego. A pracę w owej karczmie załatwia jej przyjaciel z dzieciństwa, Michał, którego nijak nie można znaleźć ani w książce, ani w poprzednich adaptacjach. Mało tego, zastępuje on Wasylka, któremu Wilczur nastawia nogi (co stanowi jedną z kluczowych scen), a który w ogóle nie pojawia się w tej najnowszej wersji. 
 
Maria Kowalska jako Marysia Wilczurówna (screen: oficjalny zwiastun Netflixa)

Marysia jawi się nam jako zadziorna, XXI-wieczna feministka, do tego przeciwna znachorskim poczynaniom Antoniego Kosiby, nie zaś skromna, dobrze wychowana dziewczyna, jaką była u Dołęgi-Mostowicza, Waszyńskiego i Hoffmana. Podobnie Zonia, wiejska kobieta, której zaloty znachor odrzuca (świetnie zagrana przez Bożenę Dykiel w Hoffmanowej wersji), tu staje się uwodzącą go bezwstydną Zośką, a w końcu jego żoną. O wulgarnej w filmie Anno Domini 2023 hrabinie Czyńskiej nawet mi się nie chce wspominać. 

Leszek Lichota (znachor) i Anna Szymańczyk (Zośka)

Tadeusz Dołęga-Mostowicz z pietyzmem opisał proces znachora. Badano nawet, jakich słów używa Kosiba, żeby stwierdzić czy jest prostym chłopem, czy też mógł być człowiekiem wykształconym, który stracił pamięć. Tu mamy jakąś parodię procesu. Rozbudowany przez twórców najnowszego filmu wątek doktora Dobranieckiego przynosi niesmak i nieprawdziwy obraz relacji obu lekarzy. 
Mogłabym tak wyliczać jeszcze długo, ale powiem tylko, że najbardziej mi brakowało sceny, w której Leszek rozsypuje przed Marysią ścięte z ogrodu rodziców róże. Zamiast tej najbardziej romantycznej ze wszystkich chyba scen polskiego kina (tylko nenufary zbierane przez Toliboskiego w ekranizacji Nocy i dni mogą z nią konkurować) jest jakaś mizerna karykatura tego fragmentu, przeniesiona do warszawskiego mieszkania Marysi. 

Maria Kowalska jako Marysia Wilczurówna (screen: oficjalny zwiastun Netflixa)

Gwoździem do trumny jest dla mnie scena końcowa – dwa wesela (Marysi z hrabią Czyńskim i profesora Wilczura z niepiśmienną babą) w wiejskiej chacie. Jprd, jak mówi młodzież. Brak słów. 
Żeby tak wszystkiego nie krytykować, dodam na koniec, że według mnie Leszek Lichota podołał roli, a nie miał lekko. Trudno bowiem było sobie wyobrazić innego znachora niż niezapomniany, kochany, wspaniały Jerzy Bińczycki. Film z jego udziałem był najbardziej wierny książce.

źródło: https://rozrywka.radiozet.pl

Kto nie czytał książki i nie zna poprzednich wersji filmowych, pewnie będzie zadowolony z najnowszej. Ja, niestety, nie zaliczam się do tego grona. 

piątek, 10 listopada 2023

Święto miłośników romantyzmu

Za nami Romantykon III, czyli trzecie ogólnopolskie spotkanie ludzi kochających romantyzm. Wszystkie dotąd odbyły się w Warszawie, ale w tym roku po raz pierwszy w Muzeum Literatury na Starówce. I niech już tak zostanie:) Co prawda sala pękała w szwach, ale daliśmy radę!


Tegoroczny Romantykon był poświęcony Dziadom Mickiewicza w 200. rocznicę akcji dramatu. Pierwsza prelegentka, Marta Nowicka, mówiła o Dziadach w perspektywie "multi-kulti".


Po niej Mikołaj Kołyszko "biesiadował ze zmarłymi na Litwie, Rusi Czarnej i na świecie".


Milena Chylińska zaprezentowała Dziady Juliusza Słowackiego. Tak! To nie pomyłka! Drugi wieszcz poprawiał po Mickiewiczu nie tylko ten dramat, ale i inne utwory. 


Dorota Ponińska mówiła o prawdziwych losach bohaterów III części Dziadów. Zaraz potem Jarosław Mikołajewski przedstawił nam swoje przemyślenia na temat Mickiewicza. 


Aneta Korycińska (Baba od polskiego) prezentowała, jak to dawniej karmiono i kąpano dusze.


Ja zaś zastanawiałam się nad interpretacjami symbolu Męża 44.


Oddałam mikrofon profesorowi Wiesławowi Rzońcy, który mówił o wielkiej metafizyce w Dziadach.


Przed przerwą obiadową wysłuchaliśmy jeszcze Roberta Kowalskiego, którym przedstawił nam upiory i wampiry w literaturze romantycznej. 


Ta prelekcja łączyła się tematycznie rozmową Roberta z Grzegorzem Uzdańskim, autorem książki "Wypiór". 


Wieczorem dołączyli do nas aktorzy, odtwórcy głównych ról w nowym filmie "Niepewność" - Nikodem Rozbicki (Adam Mickiewicz) i Aleksandra Piotrowska (Maryla Wereszczakówna). 


Premiera tego filmu już za dwa miesiące. Nie mogę się doczekać! Odtwórcy roli Mickiewicza ofiarowałam swoją książkę o podróżach śladami wieszcza.


Wysłuchaliśmy koncertu Marcina Skaby, który przepięknie zinterpretował ballady Mickiewicza. 


Między tymi wydarzeniami można było zapoznać się z wystawą czasową poświęconą Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi.

Całodzienne spotkanie zakończyło wspólne czytanie Dziadów. 


Wyszliśmy z Muzeum Literatury po 20.00, czując niedosyt. Na szczęście kolejny Romantykon już za rok!