Małoszyce to wieś położona w województwie świętokrzyskim. Tutaj 4 sierpnia 1904 roku przyszedł na świat Witold Gombrowicz. Był tu kiedyś majątek, który w latach 80. XIX wieku zakupił ojciec pisarza. Dwór, w którym urodził się autor Ferdydurke był ogrzewany był przez osiemnaście dużych, kaflowych pieców. Z początku modrzewiowy, z czasem rozbudowany z częścią murowaną kojarzył się pisarzowi z dzieciństwem oraz wakacjami, gdyż Gombrowiczowie przenieśli się do Warszawy, gdy miał zaledwie siedem lat. Później spędzał tam czas letni aż do śmierci ojca, kiedy to dwór został sprzedany gospodarzom z Krzczonowic. Do II wojny światowej mieściła się w nim szkoła, która spłonęła podczas zawieruchy wojennej.
Dziś fundamenty dworu, właściwie już rozebrane, znajdują się na działce prywatnej i nie ma tam wstępu. Małoszycki majątek możemy odnaleźć jedynie na kartach utworów Gombrowicza. Czasami występuje pod swą własną nazwą (jak w Ślubie czy opowiadaniu Przygody), innym razem pod zmienioną, ale opisany z fotograficzną dokładnością (Ferdydurke, Pornografia).
Rozczarowałam się miejscem urodzenia Witolda Gombrowicza. Tym, że poza wyblakłą tablicą, na której są fałszywe informacje (data śmierci pisarza - 26 lipca, zamiast 24/25 lipca, patrz: poprzedni post) i dziwnego "pomnika" obok, mieszkańcy miejscowości nie zadbali o upamiętnienie w niej pobytu pisarza. Smutne to.
Smutno bywało też tutaj Gombrowiczowi, który we Wspomnieniach polskich, myśląc o spędzonej tu jesieni 1920 roku zwierzał się: "Ten kilkumiesięczny pobyt w Małoszycach zapisał się w miej pamięci w sposób szczególnie przykry". Powodem tego stanu był fakt, że nie zgłosił się na ochotnika do walki w czasie wojny polsko-bolszewickiej, jak jego koledzy, i czuł się z tym okropnie. Ale, na Boga, miał wtedy dopiero 16 lat!
Zostawmy więc już Małoszyce i powędrujmy dalej. Zaledwie 3 kilometry stąd znajduje się wieś Wszechświęte. Jest tu kościół, którego początki sięgają XIV wieku.
8 września 1904 roku ochrzczono w nim Mariana Witolda Gombrowicza. Mało kto chyba wie, że na pierwsze dano mu Marian. Chrzcielnica ta sama stoi do dziś, ale nie mogłam jej zobaczyć. Kościół był zamknięty, wokół żywego ducha, księdza ani kościelnego nie można było zlokalizować. Pojechaliśmy więc dalej.
Po 87 kilometrach na północ w kierunku Radomia dojechaliśmy do miejscowości Wsola. Tutaj w pierwszej połowie XX wieku mieszkał brat Witolda Gombrowicza, Jerzy, z żoną Aleksandrą i córką Teresą. Pisarz odwiedzał ich wielokrotnie, ostatni raz w 1939 roku, niedługo przed wybuchem II wojny światowej. Wtedy brat poradził mu, aby przyjął propozycję podróży do Argentyny pionierskim rejsem transatlantyku „Chrobry”. Wiemy, że z tej podróży pisarz nigdy już do Polski nie wrócił.
W rezydencji pałacowej, usytuowanej w zabytkowym parku mieści się muzeum Witolda Gombrowicza, a w nim ekspozycja stała „JA, Gombrowicz”. Została zaaranżowana przez pracownię technik scenograficznych według scenariusza i koncepcji Jolanty Pol oraz projektu graficznego Adama Orlewicza z Tryktrak.
Pan Robert Utkowski przyjął nas z otwartymi ramionami, mimo że było tuż przed zamknięciem muzeum. Opowiadał historię tego miejsca i fakty z życia pisarza.
W tym pałacu powstawał Pamiętnik z okresu dojrzewania – debiut literacki Gombrowicza oraz fragmenty powieści Ferdydurke. W muzeum można zobaczyć pamiątki po pisarzu, jak choćby walizkę, która towarzyszyła Gombrowiczowi przez 30 lat emigracji, maszynę do pisania, pióra, krawaty czy okulary.
Moją uwagę przykuwały cytaty z jego dzieł oraz liczne zdjęcia i portrety. Wszystko tak pięknie zaaranżowane, że ma się chwilami wrażenie przeniesienia do pierwszej połowy XX wieku. Warto tu wybrać się z młodzieżą, zwłaszcza podczas omawiania powieści autora Transatlantyku na języku polskim. Trzeba się oczywiście wcześniej umówić. Muzeum posiada salę edukacyjną, w której odbywają się lekcje wprowadzające do twórczości Witolda Gombrowicza lub poświęcone krytycznej lekturze Ferdydurke.
Interesujące są też wyeksponowane dokumenty. Wśród nich znajdziemy świadectwo dojrzałości Witolda Gombrowicza. Jakim był uczniem? Zobaczcie sami.
Ostatnie pomieszczenie, zwane czystelnią, to połaczenienie czytelni z łazienką. Stoi tam wanna Gombrowiczów, przywieziona z ich mieszkania w Vence (patrz poprzedni post),
a także nocnik, specjalnie ozdobiony na życzenie pisarza i podarowany przez niego chrześniakowi.
Warto też przyjrzeć się rękopisom. Jeden z nich (poniższy) zainteresował mnie szczególnie. Są tam zmiany, których się nie spodziewałam. Sami zobaczcie.
Ja bym powiedziała/napisała, że kto nie czytał ten trąba. Wspaniałe muzeum. Serdeczności Agnieszko.:)
OdpowiedzUsuńMuzeum naprawdę godne odwiedzenia. Pozdrawiam serdecznie:)
UsuńPrzeważnie wiemy dokładnie, kiedy ktoś zmarł a nie zawsze kiedy się urodził. W przypadku Gombrowicza jest odwrotnie. Nawet w tym wypadku musiał wywinąć nam numer!
OdpowiedzUsuńNo właśnie :)
UsuńWarto wiedzieć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
UsuńPiękne zdjecia podoba mi się budynek na 6 zdjęciu
OdpowiedzUsuńNa 6. to kościół, w którym ochrzczono Gombrowicza. Chyba jednak chodzi o pałac, czyli zdjęcie 7.
UsuńTak słusznie zdjęcie numer 7
UsuńMuzeum w Vence to już wyprawa ale to muzeum jest osiągalne i skutecznie nas zachęciłaś. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCieszę się. Pojedźcie:)
UsuńZnając Gombrowicza, to aż dziwne, że udało się zgromadzić w jednym miejscu jakieś pamiątki...;o)
OdpowiedzUsuńWspaniała z Ciebie Tropicielka...;o)
Dzięki :) No tak, nie ma tego wiele, ale znając Gombrowicza...
UsuńSą i inne miejsca, ale trzeba poszukać - Witulin, Bodzechów, Dwór Amelii w Rudzie Kościelnej, grób matki na cmentarzu w Kielcach, groby dziadka, ojca i brata w Przybysławicach.
UsuńSłyszałam o nich, ale czy są tam jakieś ślady po Gombrowiczu?
UsuńZachowały się budynki z tamtych lat, stan - delikatnie mówiąc różny. Niegdyś w Bodzechowie było nawet coś w rodzaju izby pamięci pisarza,ale już jej brak z nieznanych powodów. W Witulinie jedynie skromna tablica przypomina o historii miejsca na Świętokrzyskim Szlaku Literackim. Groby w Przybysławicach wyglądają na zadbane.
UsuńBardzo dziękuję za informację. Przy okazji tam zajrzę. Pozdrawiam serdecznie:)
Usuń"Ferdydurke" to jedna z dwóch lektur z liceum, które mi się nie podobały. (Druga to "Szewcy") Nie lubię groteski.
OdpowiedzUsuńAle późniejsze interpretacje tych lektur na lekcji były interesujące. Książa sama w sobie nudna, według mnie, ale przekaz ciekawy :)
Zgadzam się. Chodzi o przekaz. "Szewcow" też nie cierpię.
Usuń